No proszę. Znowu na herbatce u Borejków. Już dziesiąty raz! I na pewno nie ostatni.
Stało się, jestem w połowie Jezycjady. I wiesz co? Nadal nie jestem zniechęcona, znudzona, ani zniecierpliwiona tą serią. Trochę się bałam, że cykl składający się z 22 części może w pewnej chwili zmienić się w odgrzewane kotlety, usiłujące przedłużyć sukces wcześniejszych części.
I tak zimą przenoszę się prosto do lata ’93, które, wierząc Musierowicz, było wyjątkowo gorące. Natalia, najmłodsza z sióstr, potrzebując odsapnięcia po rozstaniu z lubym, wyrusza na wycieczkę nad morze. Niestety ma nietypowy „nadbagaż”, gdyż Gaba dorzuca jej swoje córki – Tygryska i Pyzę. A wszędzie gdzie one tam kupa kłopotów i powikłań. Niech wisienką na torcie będzie śledzący je, przepełniony chęcią pomszczenia brata niedoszły szwagier Nutrii.
Muszę przyznać, że zwroty akcji i dynamizm z jakim Musierowicz przedstawiła te perypetie bardzo trafiają w mój gust. Kolejny, dziesiąty już raz się nie zawiodłam. Kolejny, dziesiąty raz spędziłam miły czas z rodziną Borejków, sycąc się ich ciepłem, miłością i przezywając z nimi ich radości i smutki.
To co, czas na przystanek nr jedenaście?