Każdy kto śledzi mojego bloga wie, że zaczytuje się w biografiach. Nie trudno tez zauważyć, że bohaterami tych biografii są ludzie żyjący na przełomie wieków XIX i XX. Z tych książek nauczyłam się najwięcej o odradzającej się Polsce.

Sławomir Koper ma na swoim koncie wiele, wiele książek, które wręcz pochłaniałam. Zawsze miałam do jego prac ogromną słabość i z wypiekami na twarzy czytałam o skandalach, tajemnicach i intrygach na przestrzeni lat. Tym razem sięgnęłam po biografię Eugeniusza Bodo. Postaci tyle wybitnej, co tragicznej. Już na początku autor zastosował ciekawy koncept, bo zaczął….od końca, czyli od tragicznej śmierci artysty w rosyjskim łagrze.

Następnie podróżowaliśmy z autorem po przedwojennej Warszawie, jej rewiach i „miejscach kultu kultury”. Nie będę ukrywać, że nie tego spodziewałam się kiedy decydowałam o lekturze tej pozycji. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że mało Bodo w Bodo. Historia pierwszego amanta II Rzeczypospolitej wydaje mi się tylko pretekstem do przestawienia szeregu innych osób, procesów i zasad, jakimi rządziły się estrady przedwojennej Stolicy. Oczywiście wszystko, jak zawsze u tego autora, na najwyższym poziomie, rzetelnie i bez zastrzeżeń. Byłabym zachwycona, gdybym sięgała po książkę Bohema artystyczna przedwojennej Warszaw, ale ja chciałam Bodo…

Przyznam się też, że czytałam tę książkę trochę przez pryzmat serialu telewizyjnego Bodo, który kilka lat temu był emitowany w telewizji. Pamiętam, że wywarł na mnie ogromne wrażenie i mocno zainteresował mnie postacią Eugeniusza Bodo. jego upór w dążeniu do sceny, niesamowita charyzma, brawurowe piosenki, życie z poczuciem winy po śmierci przyjaciela, aż do tragicznej śmierci składa się na cudowną historię, której potencjału niestety ta książka nie wykorzystała. Nic to, będę szukać dalej.