Mam prośbę. Pokaż mi swój album ze zdjęciami. Nie, nie chodzi mi o folder o nazwie zdjęcia, tylko o album. Wiesz, taki w kształcie książki, gdzie wkładasz wywołane zdjęcia.

Zauważyłam, że albumy większości z nas wyglądają następująco: zdjęcia dziadków, zdjęcia ślubne rodziców, potem my i nasze rodzeństwo i… nadchodzi rok, powiedzmy 2000 i jest dziura w albumie. Niesamowite jest dla mnie to, że kiedyś, mając tylko 36 klatek na jednej kliszy, wywoływaliśmy każdy film. Często po odbiorze okazywało się, że ludzie mają ucięte głowy, zdjęcia są ciemne, albo prześwietlone. Z aparatami cyfrowymi, kiedy jednym ograniczeniem jest karta pamięci, kiedy nawet zdjęcie na pierwszy rzut oka słabe, jesteśmy w stanie obrobić i zrobić z niego małe dzieło sztuki, ludzie przestali wywoływać zdjęcia. Nie zrozumiem tego.

Ja uwielbiam otaczać się zdjęciami. Nawet, co widać na zdjęciu, w pracy mam mnóstwo fotografii na tablicy korkowej. Dzięki temu bliscy są zawsze obok mnie. Czasem takie zdjęcie przypomni mi, że mam do danej osoby zadzwonić, innym razem pozwoli wrócić do wakacji, albo sprawi, że jestem mniej zła na mojego Łachudrę, który patrzy na mnie ze zdjęcia, mimo że w domu chciałam go wychłostać.

Mam dla Ciebie propozycję. Ja wywołuję 100 zdjęć rocznie. Może dołączysz do takiej akcji? Wbrew pozorom 100 to mało, ale rozumiem, że jak ktoś nie wywoływał zdjęć, część być może stracił wraz z innymi danymi z komputera, to rozsądnym pułapem będzie 50 sztuk rocznie. Podejmiesz się wyzwania?