Igor Brejdygant: Układ

Wakacje to idealny czas na sięgnięcie po lżejszy kaliber literatury. Chociaż nie wiem, czy to dobrze dobrane słowa, kiedy mówi się o kryminale. Ja z kryminałami żyłam w separacji od dobrych paru miesięcy, więc z przyjemnością sięgnęłam po Układ.

Polot godny podziwu

Czytając notkę biograficzną Igora Brejdyganta rzuca się w oczy jego wszechstronność. Reżyser, scenarzysta, fotograf aż w końcu pisarz. Osoba z takimi doświadczeniami zawodowymi po prostu musi mieć w sobie niezmierzone złoża kreatywności i fantazji. I tak rzeczywiście jest. Przekonałam się o tym podczas lektury Układu. Oczywiście jestem mistrzynią czytania serii w przypadkowej kolejności, więc i tym razem, kiedy już w trakcie lektury okazało się, że to druga część historii, w ogóle nie byłam zdziwiona.

Nie ma żarów

Brzozowska jest policjantką z burzliwą przeszłością. Poznajemy ją stojącą nad grobem męża, którego sama zabiła. A potem jest już tylko ciekawiej. Liczne nawiązania do pierwszej części pozwalają czytać Układ bez większej straty w informacjach. Kilkanaście lat temu bohaterka prowadziła sprawę siatki pedofilskiej. Sprawy były na tyle skomplikowane, że po tylu latach pojawiają się nowe wątki, dowody i ofiary. Brzozowska i jej koledzy z policji są w niemałych tarapatach, bo wszystko wskazuje na to, że przestępcy wrócili by wyrównać rachunki.

Anty(?)bohaterka

Monika nie jest kryształowa, oj nie. Odwiedza, zupełnie prywatnie, szemrane miejsca i od kilku miesięcy zażywa crack. Biorąc pod uwagę jej profesję i fakt, że „starzy znajomi” depczą jej po piętach, nie wróży to nic dobrego. Jej wyskoki sprowadzają kolegów z zespołu do szewskiej pasji, mimo wszystko są z nią solidarni i wyciągają ją z kabał w jakie się pakuje. Mimo wszystko, Brzozowska dyktuje warunki, ona jest przywódcą tej akcji. Kobieta wśród mężczyzn, w typowo męskim zawodzie, otoczona niebezpieczeństwami, nieprzebierająca w słowach. Chciałoby się rzec baba z jajami. Nie wiem na ile to pokłosie wszechobecnej teraz feminizacji superbohaterów, ale zupełnie mnie to nie mierziło, bo bohaterka nie została przerysowana, a błędy które popełnia nie sprawia, że ją potępiałam. Raczej współczułam, choć nie zawsze rozumiałam.

A co z warsztatem?

Kryminały traktuję z przymrużeniem oka. Nie są wymagająca lekturą, a autorzy niejednokrotnie, chcąc skomplikować fabułę tak, by czytelnik do ostatniej chwili nie zgadł „kto zabił”, przedobrzają. Jak było w tym wypadku? Fabuła spójna, super nawiązania do tego co, jak mniemam było w pierwszej części, ale też nie podane na raz, tylko przez cały czas jej trwania. Autor akcję umieścił w Warszawie, więc z łatwością zweryfikowałam, czy układ ulic miejsc i budynków się zgadza – taka autentyczność zawsze skrada moje serce. Na uznanie zasługuje też znajomość świata policyjnego, słownictwa, które też było autentyczne, ale podane tak zgrabnie, że nie raziło wulgarnością. Ale największy podziw wzbudziła we mnie iście ułańska fantazja. To się po prostu dobrze czytało. Pościgi, strzelaniny, układy na szczycie. Ja to kupuję. Takiej lektury potrzebowałam po literaturze pochłoniętej w ramach sesji na studiach!