Mam dla Ciebie bardzo ważny komunikat. Krysia. Mała książka wielkich spraw nie jest o Krysi. Książka jest o Krysinej mamie i o tym jak radzi sobie ona z macierzyństwem.

Michalina Grzesiak jest znana z tego, że jest mamą Krysi. Co prawda jest też mamą Jerzego, czule nazywanego Jurą. Ale to właśnie Krysia jest tytułową bohaterką książek autorki. I to Krysia dała nazwę instagramowemu kontu mamy @krystynoniedenerwujmatki. Generalnie Krysia zrobiła robotę.

Krysia – idealnie nieidealna

Kiedy wzięłam do ręki książkę Krysia. Mała książka wielkich spraw, nie mogłam opanować ekscytacji. Książka jest ślicznie wydana, otwierając ją na przypadkowych stronach trafiałam na cudne, rozbrajająco szczere cytaty Krysi, rezolutnej pięciolatki, mistrzyni indywidualizmu. I ja rzeczywiście to czułam, że ona jest wyjątkowa. No bo wiecie, jak to matki mają. Dla nich, nawet, jeśli na osobności mają cztery razy dziennie ochotę udusić latorośl, to w towarzystwie wychwalają je pod niebiosa, bo nie ma drugiej takiej jak moja Kasia, Zosia, Stefcia. Tym razem przymknęłam na to oko i biorę za pewnik to co mówi Krysia.

Niedosyt Krysi

Pierwsze światło ostrzegawcze zapaliło mi się, kiedy koleżanka z pracy, nomen omen mama Krysi, powiedziała, że miała styczność z wcześniejszą książką Pani Michaliny i, oględnie mówiąc, szału nie było. No ale jak ma nie być szału, jak te przypadkowe cytaty takie fajne, zabawne, takie błyskotliwe. Nic to, przekonam się sama. Bez zbędnej zwłoki zaczęłam czytać i, oględnie mówiąc, szału nie ma. Tak naprawdę mama Krysi opowiada, owszem, przez pryzmat jej zachowania w codziennych sytuacjach, ale jednak głównie o sobie. Robi to specyficznym językiem, niby prostym, ale wyszukanym. Zastanawiam się jak bardzo to jest koloryzowane. Bo która matka, na gorąco jest w stanie na najbardziej osobliwe dziecięce pytania odpowiadać takimi „okrągłymi”, mądrymi, poetyckimi wręcz zdaniami? Jeśli tak jest rzeczywiście, to chylę czoła do samej klepki podłogowej.

Znam ten styl

Podczas lektury Krysi nie mogłam pozbyć się wrażenia, że kiedyś już coś takiego mnie spotkało. Czytałam książkę, na początku byłam zachwycona, bo autorka była butna, używała nowomowy, waliła prawdą między oczy. Tłumaczyła jak jej źle, jaka jest nieidealna, ale daje radę, co w domyśle czyni ją bohaterką. I z każdym kolejnym rozdziałem zastanawiałam się ile można. Poczucie humoru, które na początku zachwyca, z czasem przestaje bawić, a wzbudza konsternację. Tak, we mnie ta książka wzbudziła te same uczucia i emocje co Chowa pani domu Magdaleny Kostyszyn czy Biurwa Sylwii Kubryńskiej. I w przypadku tej drugiej jest to o tyle fenomenalne, że mimo wkurzającej maniery pisania, kupowałam każdą kolejną część!

Bliżej czytelnika

Doskonale wiem po co są takie książki. Żeby być bliżej czytelnika. Bo dobrze wiedzieć, że nie jest się jedyną osobą, która każdego dnia podejmuję walkę i odpowiedzialność, jaką niesie ze sobą wychowanie drugiego człowieka. Ta książka woła „rozumiem cię rodzicu”. Pani Michalina pokazuje siebie, ale pokazuje tym samym każdą zmęczoną matkę, która musi. Ciągle coś MUSI. Jestem zachwycona tym, jak próbuje wychowywać dzieci, jakie wartości im wpaja, jak uczy tolerancji i pozwala na bycie sobą. Wiem dlaczego zrobiła to tak a nie inaczej, ale może inaczej nie znaczyłoby gorzej. I jeden, osobisty apel. Jeśli nie masz dzieci to też masz prawo być zmęczona, możesz nie mieć czasu, możesz być bohaterką we wszystkim co robisz i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Przyjemnej lektury.