Kiedyś uwielbiałam kryminały. Zaczytywałam się wręcz w nich. Sama nie jestem w stanie wskazać tego momentu, kiedy zaczęłam skłaniać się bardziej ku lekturom, z których mogę się jak najwięcej nauczyć.

Tak czy inaczej, jeśli już sięgać po kryminały to do królowej. Osobiście uznaję dwie – Christie i Chmielewską. Tym razem padło na Agatę. Swoją drogą to doskonały pomysł – koleżanka z pracy Łachudry postanowiła na pożegnanie kupić każdemu książkę. Dla mnie bomba. Oczywiście dorwałam ją pierwsza.

To była krótka piłka. Książki Christie po prostu się połyka. Zupełnie jakby między wyrazami każdą stronę poprószyła jakimś narkotykiem. Dość dawno już nic jej nie czytałam, być może dlatego wydaje mi się, że ta powieść była inna. Umiejscowiona w starożytnym Egipcie, podkreślająca znaczenie Nilu jako świętej rzeki, pozwalająca przyjrzeć się religijności tamtejszych ludzi. 

Lektura lekka, łatwa i przyjemna, o ile gęsto ścielący się trup i rywalizacja między rodzeństwem a konkubiną ojca może być przyjemna. Ojciec ulega wpływom kobiet, dzieci rywalizują między sobą, a wszystkiemu z boku przygląda się seniorka rodu, która najwięcej wie, ale nie garnie się do pomocy, czy złotych rad. 

Czym charakteryzuje się według mnie dobry kryminał? Mam do końca nie domyśleć się prawdy. Losy mają być przewrotne i niespodziewane. A koniec ma mnie wbić w fotel. jak było tym razem? Oprócz wbicia w fotel wszystko zagrało. Korona pozostaje na skroniach Christie.