Prawiek to miejscowość na końcu świata. Mała ojczyzna dla Michała, Genowefy, Misi, Pawła, Kłoski i kolejnych pokoleń rodzin, które nie znały innego świata niż Prawiek.
To część recenzji, w której zwykle piszę kilka słów o autorze książki. Cóż mogę napisać o Oldze Tokarczuk? Naszej noblistce. Naszej skromnej pisarce, która wyróżnia się bezkompromisowością i uważnością godną pozazdroszczenia. Która mimo swojej wielkości (którą wielu próbuje kwestionować, ale to ich problem, że tak subiektywnie wtrącę) pisze słowami, które otulają i wciągają swoją prostotą i pięknem.
Prawiek. Saga ludzi, czy miejsca?
O czym jest książka? O nieubłaganym upływie czasu. Smutne, ale do tego smutku czytelnik dochodzi dopiero na końcu książki. Na jej początku jest zaproszony do Prawieku, poznaje jego położenie, a przede wszystkim mieszkańców. Czas płynie, nadchodzi jedna wojna, druga, nadchodzi PRL. Ludzie w prawieku rodzą się i umierają. Każdy inny. Każdy w swojej indywidualności wyjątkowy. Tokarczuk podzieliła książkę na rozdziały. A każdy rozdział jest czasem odpowiedniej osoby, albo rzeczy, bo każda osoba i każda rzecz ma określony czas. W tej książce nie ma oceny, czy czas ten jest dobrze wykorzystany. Ta książka to relacja, a nie analiza. Ta książka daje czytelnikowi możliwość poznania ludzi i wyciągnięcia własnych wniosków. Autorka zarysowuje każdego bohatera i oddaje nam. Tobie i mi. Robi to jednak w taki sposób, żeby osoby i wydarzenia napędzały trybiki naszych myśli. Czas płynie. Ludzie się zmieniają. Prawiek trwa.
Odczarować noblistów
Jak słyszymy „noblista z dziedziny literatury” to przed oczami stoi nam jak ość w gardle Sienkiewicz, Reymont, Szymorska, Miłosz. I ta świadomość, że to takie nudne, wyniosłe i niezrozumiałe. To przykre. Bo czy nie warto wstrzymać się od oceny, do momentu poznania? Ok, w szkole katowali nas tymi noblistami, ale uwierz, że kiedy sięgnie się po nich bez szkolnej napinki, to można poznać ich… „bardziej ludzką” twarz. Doszło do tego, że ja zaczęłam się bać mówić, że uwielbiam Tokarczuk. Uwielbiałam ją zanim otrzymała Nobla, ale kiedy na autorkę wylało się wiadro pomyj za jej rzekome niezrozumienie, to zamilkłam. I milczałam długo i zastanawiałam się czy ze mną jest coś nie tak. Potem zaczęłam na ten temat rozmawiać z moją przyjaciółką z czasów studiów na filologii polskiej. Odczułam autentyczną ulgę, kiedy okazało się, że Jola myśli podobnie. Też widzi, że tych książek się nie czyta, tylko płynie się po stronicach. A czytelnik przekracza granice percepcji i czuje się jak na literackim haju.