Przemysław Wielgosz: Ludowa historia kobiet

Nie zastanawiałam się ani chwili, kiedy wydawnictwo RM zaproponowało mi zrecenzowanie książki Ludowa historia kobiet. Dlaczego? Bo uważam, że to szalenie odważne wydawać taka książkę, kiedy najgorętszym tytułem sezonu są Chłopki. Myślę, że wydawcy musieli liczyć się z tym, że siłą rzeczy książki te będą porównywane.

Kobieta to brzmi dumnie?

Ludowa historia kobiet to zbiór 14 felietonów, napisanych o kobietach, głównie przez kobiety (wyjątkiem jest jedna praca Tomasza Wiślicza i wprowadzenie redaktora Przemysława Wielgosza). Jak to bywa w pracach zbiorowych, ciężko ocenić tę książkę holistycznie, bo siłą rzeczy, jest bardzo nierówna. Niektóre rozdziały przykuły moją uwagę bardziej, przez inne brnęłam, aby przebrnąć. Na pewno nie jest to książka do „połknięcia”, zaczytania się, czy rozkoszowania każdym słowem. Raczej do rozważań, przemyśleń i konfrontacji. Musiałam ja odkładać, porcjować, trawić. Musiałam wchodzić w skórę tych kobiet, jako zbiorowości, bo wiadomo, że poszczególne jednostki śmiało można uznać za przykłady nieodosobnionych przypadków.

Kobiet nam trzeba

Jak już zaznaczyłam we wstępie, nie sposób uniknąć porównań do tegorocznych Chłopek, gdzie Joanna Kuciel – Frydryszak wzięła na tapet historię naszych wiejskich babek. Tymczasem Ludowa historia kobiet podchodzi do tematu znacznie szerzej. Nie ogranicza się ani do jednej grupy społecznej, ani tylko do Polski. Sytuacja kobiet, czy to w średniowieczu, gdzie zaczynamy, czy w PRL, miała wiele wspólnych mianowników. Jednak to, co przebija w moim odczuciu z tych tekstów, to kobieca siła. Mimo kluczowej roli mężczyzn, patriarchatu i niejednokrotnie skandalicznych warunków, kobiety zawsze były waleczne i zdeterminowane, by żyć po swojemu. Oczywiście wiązało się to z wieloma nieprzyjemnościami, ale czy nie dzięki temu uporowi, dziś kobiety są w tym miejscu, w którym są?

Kobiety jako słaba płeć?

Poświęcenie. To słowo, które wielokrotnie wracało do mojej świadomości podczas lektury. Kobieta ma być oddana i posłuszna mężczyźnie. Najpierw ojcowi, potem mężowi. Ma pracować, rodzić dzieci, dbać o domowe ognisko. Nie powinno jej ciągnąć do edukacji, żeby nie była przemądrzała. Wśród tych 14 tekstów najbardziej na moją wyobraźnie zadziałały te o rolniczkach, szczególnie mi bliskich, pracownicach seksualnych, czy przemocy. Kobieta w tych tekstach była na ostatnim miejscu w hierarchii. Można było ja wykorzystywać, obwiniać za mężowskie zdrady, czy tłuc do woli. Takie było przyzwolenie. Bo co babie strzeliło do łba, żeby silić się na niezależność. Obraz wyjątkowo smutny, ale znowu: przepełniony świadectwem o sile.

Kobiety w świadectwach

Ponownie wrócę do tego, że Ludowa historia kobiet nie jest, jak to ja mówię, przyjemnym czytadłem. Nie jest historią, która płynie i następują związki przyczynowo – skutkowe. To indywidualne felietony, napisane raczej w naukowym stylu. Co oczywiście ma swoje plusy i minusy. Na pewno są to rzetelne teksty, poparte bogatą, różnorodna bibliografią. Nie podlega żadnej dyskusji, że są również skarbnicą ciekawej wiedzy, której w takich ilościach, w jednym miejscu nie miałam okazji jeszcze znaleźć. Styl naukowy nie sprzyja jednak beztroskiemu oddaniu się lekturze, a ja osobiście w pewnym momencie złapałam się na tym, że czytam tę pozycję, jak podręcznik. Stresowałam się, że nie zapamiętuję tych wszystkich informacji, ulegam rozkojarzeniu i nie przyswajam. Zupełnie, jakby na drugi dzień czekał mnie z tego materiału sprawdzian. Czy to tez nie jest jakiś nacisk, jaki mamy w kobiecym DNA? Idealna uczennica? Jak nie dostanę piątki, to tata będzie zły? (mój nie był) Podsumowując: o kobietach wciąż można jeszcze wiele powiedzieć i napisać, a chyba zawsze pozostaną tajemnicą. Ludowa historia kobiet to dobra, lektura, która z badawczego punktu widzenia pokazuje nam historię kobiet, skupiając się na konkretnych problemach.