Dziś wyjątkowo chcę Ci opowiedzieć nie o jednej książce, ale o całym pakiecie, a mianowicie o trylogii Andrzeja Pilipiuka, którego wielbię i szanuję za Operację dzień wskrzeszenia. Wampir z M3, Wampir z MO i Wampir z KC, bo o tych książkach mowa, to gwarancja dobrej zabawy. Odrzuć więc wszelkie uprzedzenia do książek z wampirami (if ju noł łot aj min), usiądź wygodnie i czytaj.
Polska, lata 80-te. Głęboka komuna. Małgorzata, córka partyjniaka, wnuczka niezwykle pobożnej babci, w wyniku zawodu miłosnego postanawia się powiesić. Zdarza się. Ale to jak się okazuje nie jest koniec jej historii, a dopiero początek. Po pół roku, Gosia budzi się w swojej trumie, w rodzinnym grobowcu na Powązkach. Okazuje się, że została wampirem. Jak łatwo się domyślić, rodzina nie przyjmuje jej z powrotem z otwartymi ramionami. Komuniści nie wierzą w wampiry, a babcia uzbraja się w krzyże i czosnek. Dziewczyna znajduje wsparcie i schronienie u dwóch innych wampirów – Marka i Igra, którzy są prawdziwymi przodownikami pracy, wyrabiając w Druciarni 150% normy. Oprócz nich poznajemy losy dwóch innych wampirów Hrabiego i Profesora.
Strasznie? Nie do końca. Autor z niesamowitym humorem pokazuje nam jak ciężko żyło się nie tylko ludziom, ale nawet wampirom w czasach komuny. Tym drugim było o tyle trudniej, że przedstawiciele władzy, pomimo tego, że nie wierzą w byty nadprzyrodzone, powołali specjalny wydział Z. Z jak zabobony. Tym samym Pilipiuk przygotował nam trzy tomy pełne opowiadań o tym jak nasze wampiry radziły sobie z realiami PRLu, z tępiącym ich wydziałem Z, jak odwiedzały bazar Różyckiego i musiały zdobywać walutę na zakupy w Pewexie.
Idealnie przerysowana rzeczywistość Polski lat 80-tych. Jestem oczarowana. Nie pamiętam co prawda komuny, ale z niebywałym wdziękiem i powabem autor napisał coś, co przybliżyć może paradoks tamtych czasów. Polecam. Bez mrugnięcia okiem.