Anna Król: Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego

Nie trzeba mieć w życiu wszystkiego. Wystarczy mieć kogoś, kto będzie dla nas wszystkim. Jak mało wiemy o życiu twórców lat minionych. Tak bardzo możemy się oszukać próbując pisać ich życiorys, bazując na ich utworach. Oto w moje ręce trafiło ponad 240 listów, co prawda przedrukowanych, ale pierwotnie nakreślonych ręką Iwaszkiewicza. Jak wiele można nauczyć się z nich o miłości.

Kiedy słyszysz Iwaszkiewicz, to myślisz o czym? O jakim jego dziele? „Sława i chwała” i co więcej? Ano właśnie. Biedny ten Iwaszkiewicz i jemu współcześni twórcy. Ciągle brakowało dla nich czasu. Może w obliczu reformy edukacji możnaby było w końcu poświęcić im tyle, na ile zasłużyli. Możnaby było. Ale tak nie będzie, bo przecież młodzież ma teraz zgłębiać raczej poezję o tragedii smoleńskiej. Straszne, ale prawdziwe. Tylko ja kompletnie nie o tym miałam…

Prawda jest taka, że kto w dorosłym życiu nie sięgnie na własną rękę po biografię zgłębiającą życie twórców, artystów, aktorów itp. nie posiądzie wiedzy niezwykle ciekawiej, która wywróci do góry nogami całe wyobrażenie o nich i o ich dziełach.  Książka Wszystko jak chcesz nie podlega recenzji. Kropka. Bo jak zrecenzować listy do osoby, którą się kocha? Jak ocenić walory literackie czegoś, co literaturą nigdy być nie miało (chociaż Iwaszkiewicz pisał Błeszyńskiemu, żeby ten zbierał owe listy, bo kiedyś będą dużo warte i zapewnią mu bezpieczeństwo finansowe). Jedyne co da się tutaj ocenić są ludzie i uczucie. A kto ma prawo to robić? Ja jednak nie czuję, by było to nie tyle odpowiednie, co w dobrym guście.

Podtytuł książki w moim odczuciu powinien brzmieć „o miłości Iwaszkiewicza DO Błeszyńskiego”. Ale z drugiej strony nie mogę przecież mieć pewności, że Jerzy Jarosława nie kochał, skoro mam do dyspozycji tylko listy tego pierwszego, bez odpowiedzi Błeszyńskiego. Korespondencja zawarta w książce pozwala odtworzyć kilka lat zażyłości między dwoma mężczyznami. Nie podlega chyba żadnej dyskusji fakt, że pisarz kochał swojego młodego kochanka/przyjaciela/powiernika. Dotykam wręcz tego uczucia, tych szarpiących nim emocji. Iwaszkiewicz przeżywa wszystko dziesięć razy mocniej, do czego przyznaje się bez ogródek. Tak już mają ludzie zakochani. Mam tak i ja. Dlatego doskonale rozumiałam te listy. Ludzie kochający za bardzo, niepewni wzajemności, z zaburzonym poczuciem własnej wartości… Kochają całym sercem i wszystko robią „za bardzo”. Tak też było z Jarosławem. Dużo starszy od kochanka, rozpaczliwie potrzebował dowartościowania. Jednocześnie ciągle podejrzewał, że Jerzy prowadzi podwójne życie, że nie brakuje w nim kobiet, alkoholu, frywolności. W jednym liście wyrzuca wszystkie swoje żale, boleści, poczucie poniżenia, by w kolejnym blagać wręcz, by Błeszyński puścił w niepamięć gorzkie słowa. Tak bardzo bał się go stracić, mimo tego, że nie miał szans, aby mieć go prawdziwie.

Ogrom miłości spowodował, że jeszcze przez wiele miesięcy po śmierci Jarosław Iwaszkiewicz kontynuował korespondencję do Jerzego Błeszyńskiego. Był to jego sposób na żałobę. Żałobę tym bardziej trudną, że po śmierci kochanka wyszły na jaw wszystkie jego oszustwa, chachmęcenia, obłuda w stosunku do osoby, która kochała go niewyobrażalnie.

Na pewno sięgnę jeszcze po nie jedną pozycję Anny Król, która poświęciła Iwaszkiewiczom ogrom swojej pracy, tworząc wiele książek. A po takiej podróży do iwaszkiewiczowskiego Stawiska, po tak dogłebnym poznaniu siły emocji,  do jakich Jarosław był zdolny, chce się tylko więcej i więcej. Pomimo pytania mojej znajomej: „Ciebie naprawdę interesują takie dyrdymały?”. Tak żywo mnie interesuje dotykanie prawdziwych historii. Oby jak najwięcej takich dyrdymałów.