Ida Żmiejewska: Warszawianka

Dla nikogo z moich znajomych nie jest już niespodzianką, że książki z Warszawą w tle są moimi ulubionymi. A jeśli rzecz się dzieje przed wieloma laty, kiedy Warszawa ta miała zupełnie inne oblicze niż teraz, to już rarytas, któremu nie potrafię się oprzeć. I taka jest Warszawianka.

Ida Żmiejewska, pedagog (nie lubię feminizacji języka), doradca zawodowy, wie jak przekuć swoja pasję w coś naprawdę dobrego. Jest autorka kryminałów, bo lubi. A ja szanuję ludzi, którzy robią to, co lubią. Warszawianka jest moim pierwszym spotkaniem z jej twórczością, ale z chęcią sięgnę po inne pozycje.

Warszawa anno domini 1885

Akcja Warszawianki toczy się, a jakże, w Warszawie roku 1885. Zaczyna się z przytupem. Jest kryminał, jest trup. Tak się składa, że trup ten to ceniony adwokat, mąż i ojciec a jego ciało zostaje znalezione… w jednym z warszawskich burdeli. Jego sprawą ma zająć się młody rosyjski policjant Woronin. Sprawy komplikują się, kiedy poznaje on córkę zamordowanego, Leontynę. Zdaje się, że zaiskrzyło między nimi od razu, ale… pamiętaj, że mamy czas zaborów, a na związki między Polakami a Rosjanami społeczeństwo nie patrzy przychylnie. A po drugie, Leontyna jest zaręczona z socjalistą, czekającym na wyrok w Cytadeli. Skomplikowane? To zaledwie zarys, wierzchołek góry lodowej!

Warszawianka i zaborca?

Ta książka naprawdę skradła moje serce. Autorka opisała Warszawę w taki sposób, że zamykam oczy i próbuję sobie wyobrazić miejsca, które znam i to jak wyglądały przed 150 laty. Plac Trzech Krzyży z kościołem św. Aleksandra. A wiemy, że kościół ten wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. Stare Miasto, które przecież po wojnie zrównane z ziemią, Ogród Saski z Pałacem, który niestety jest już poza moją wyobraźnią. Do tego dodaj zbrodnię i zakazaną miłość i masz przepis na nieprzespaną noc. Warszawianka zmusiła mnie do wielu przemyśleń. O różnicach społecznych, o miłości, która udać się nie może, o obyczajach tamtych czasów.

Apetyt niezaspokojony

Tak, Warszawianka jest bardzo dobrym kryminałem. Miłość, piękne miasto, tajemnice rodzinne i zwroty akcji. Znasz to uczucie, kiedy Twój apetyt rośnie i rośnie i jesteś bardzo zadowolony z tego co czytasz i wszystko gra i… książka się kończy, a Ty dostajesz fioła? Tak, to jest właśnie to, co czułam po skończeniu tej książki. Najpierw było wyparcie i szukałam zaginionego ostatniego rozdziału. Potem była rozpacz, no bo jak mogła, ta autorka tak mnie zostawić, przecież było nam tak dobrze. A na koniec przychodzi ulga, bo przecież to ukłon w stronę czytelnika, który sam może napisać ciąg dalszy. Ja napisałam oczywiście makabryczny, ale nikomu nie opowiem.