Kto nie zna Sierotki Marysi, niech pierwszy rzuci kamieniem. Komu jest obca Rota z szeregu wystąp! A Co słonko widziało, wie tylko słonko. No chyba, że akurat było Na jagodach. Umówmy się: Konopnickiej nikomu przedstawiać nie trzeba. Tylko, czy aby na pewno…?
Usiądź wygodnie Przyjacielu, bo książka, o której chcę dziś napisać, może porządnie przewrócić Twoje postrzeganie pani Konopnickiej. Sam zobacz, jak słyszysz „Maria Konopnicka”, to idę o zakład, że w myślach wspominasz wszystkie te książki dla dzieci, które – chcąc nie chcąc – musiałeś przeczytać w szkole. Pewnie myślisz o niej jak o cioci, albo babci od bajek. Z drugiej strony, możesz pomyśleć też o wyżej wspomnianej przeze mnie Rocie z jej powtarzającym się wersem „tak nam dopomóż Bóg” i widzieć zagorzałą katoliczkę, poszukującą w wierze nadziei na niepodległą Polskę.
Jakby Ci to powiedzieć… guzik prawda. Dopiero po lekturze Rozwydrzonej bezbożnicy ukazał mi się obraz prawdziwej pani Konopnickiej, której daleko było do świętości. 150 lat temu ciężko wyobrazić sobie sytuację, że młoda kobieta zabiera ośmioro swoich dzieci i odchodzi od męża. A historia licznych romansów, z których jeden zakończył się samobójstwem odrzuconego kochanka odbiega od wyobrażenia życia autorki książek dla dzieci. Ze swoimi dziećmi też raczej rewelacyjnych kontaktów nie miała… Należy też pamiętać, że co prawda nigdy nie rozwiodła się ze swoim mężem, jednak ostatnie 20 lat życia pisarka spędziła… z kobietą, Marią Dulebianką. I chociaż historycy nie są przekonani jaka to była relacja, to wiemy na pewno, że była to niesamowicie głęboka przyjaźń, której nie pokonała nawet śmierć – Dulebiankę, na jej życzenie pochowano razem z Konopnicką. Aby zatuszować tę szczególną relację, to ludzie rozdzielili ciała kobiet… Jaka była prawda, pewnie nigdy już się nie dowiemy.
Tak czy inaczej, Kienzler kolejny raz, w przystępny, ciekawy dla czytelnika sposób pokazuje nam zupełnie inną historię człowieka, którego z pozoru znamy, ale okazuje się, że tak naprawdę nic o nim nie wiemy.
Smacznego zatem.