Morgan Audic: Jaskółki z Czarnobyla

Uwielbiam powieści z historią w tle. To słodkie balansowanie na granicy między prawdziwymi wydarzeniami a fikcją literacką… To nabieranie apetytu, żeby samodzielnie zgłębić temat i uzyskać pewność co jest prawdą, a co nie jest przygodą, którą wciąż chcę powtarzać…

Morgan Audic jest czterdziestoletnim nauczycielem historii i geografii z francuskiego Rennes. I w zasadzie to wszystkie informacje, jakie udało mi się o nim znaleźć. Właśnie sprawdziłam – na okładce książki jego biografia również ogranicza się do tych informacji. Mamy zatem do czynienia z niezwykle tajemniczym autorem. Swoją drogą, czytając Jaskółki z Czarnobyla, byłam święcie przekonana, że taka powieść mogła wyjść wyłącznie spod pióra jakiegoś mieszkańca Europy Wschodniej. Bądź co bądź ZSSR dokładał wszelkich starań, by skutecznie tuszować to, co w istocie wydarzyło się w Czarnobylu, a mam wrażenie, że wciąż nie wiemy z całą pewnością jak było naprawdę.

Zbrodnia z historią w tle

Pyrpeć – miasto widmo. Miasto zbudowane w 1970 roku, dla pracowników pobliskiej elektrowni jądrowej. Po awarii z 1986 roku ludność Pyrpeci została ewakuowana. To właśnie tam zaczynamy przygodę. Minęło 30 lat od wydarzeń w Czarnobylu. Josif Melnyk i Galina Nowak, funkcjonariusze policji, zostają wezwani do odnalezionego ciała młodego chłopaka. Szybko okazuje się, że to syn znanego polityka, Sokołowa. Matka ofiary, została zamordowana w noc po wybuchy w ’86. W toku postępowania, wychodzi na jaw wiele powiązań między tymi zbrodniami. Akcja toczy się jednak dwutorowo. Z jednej strony trwa śledztwo Melnyka i Nowak, z drugiej, Sokołow postanawia badać sprawę na własna rękę, wynajmując do tego byłego policjanta, Aleksandra Rybałkę. On z kolei pamiętnego 26 kwietnia stracił ojca. Zgadza się na zajęcie się sprawą, pomimo wielu wątpliwości natury moralnej i ogromnego ryzyka związanego z powrotem do zony – strefy skażonej. Robi to wszystko dla przyszłości swojej córki.

Walka dobra ze złem, czy złego z gorszym…?

Według moich odczuć, najciekawsze w postaciach tej książki jest to, że nikt nie jest tu jednoznaczny. Nie wiemy do końca kto jest dobry, a kto zły. Każdy ma coś na sumieniu, coś ukrywa, czymś się usprawiedliwia. Abstrahując jednak od postaci, to ta podszewka historyczna Jaskółek jest niebywale ciekawa. Widać, że autor dobrze przygotował się do napisania tej powieści. Pokazuje czytelnikowi nawet tak banalne rzeczy jak to, co stało się z psami, które zostały w mieście po ewakuacji. Jak zbierały się w sfory, żeby polować, a dziś ich potomkowie przypominają już wilki niebojące się ludzi. Pamiętam, że czytając ten fragment miałam dreszcze. Tak samo jak wtedy, kiedy Audic, ustami swego bohatera wyśmiewa fakt, że współcześnie organizowane są wycieczki do zony ludzi, którzy chcą „podziwiać resztki komunistycznego świata”, bagatelizując wciąż duże i niebezpieczne promieniowanie. Autor wprowadza do treści ludzi, którzy powrócili do swoich domów w zonie i wiodą tam życie, jakby czas się zatrzymał. Są to głównie kobiety, bo mężczyźni poumierali od promieniowania, ale też od alkoholu i depresji.

Dobre to za mało

Jeśli miałabym jednym słowem ocenić tę książkę, to powiedziałabym, że jest dobra. Tylko niestety czasem „dobre” to za mało. Mamy ciekawą historię, bardzo dobrą koncepcję dwutorowości fabuły, ciekawych bohaterów, doskonałe przygotowanie historyczne autora. Czego zatem nie mamy…? Nie mamy takich zwrotów akcji, żeby spadły mi buty. Za szybko, przynajmniej dla mnie, trybiki zazębiły się w taki sposób, że rozwiązanie zagadki samo przyszło mi do głowy. Ja tak dawno nie czytałam kryminału, że chciałam, ba! oczekiwałam, że to COŚ chwyci mnie od pierwszej strony i sponiewiera mi głowę tak, że na koniec, z rozwianym włosem i przyspieszonym oddechem, będę błagała o więcej. Nie błagałam.