Iwona Kienzler: Romanse żon polskich królów elekcyjnych.

Nie wiem czy to zmęczenie materiału, czy są inne przyczyny, ale to pierwsza z bodajże czterech przeczytanych przeze mnie książek tej autorki, która w pewnym momencie strasznie zaczęła mnie nudzić. Może to znak, żeby odsapnąć i zrobić sobie przerwę od Pani Kienzler.

Oczywiście książka jest dobra. W stylu autorki, która potrafi przekazać historyczne fakty, okraszone ciekawostkami w taki sposób, że człowiek żałuje, że tak nie wyglądały podręczniki do historii. Po prostu to była już któraś z kolei książka z cyklu Historia z alkowy.  Okazało się, że historie o bohaterach, których jeszcze niedostatecznie znałam są opisane pobieżnie, podczas gdy te, które były poruszane w poprzednich książkach i tym razem są dokładnie opisane. Chociażby Marysieńka i Sobieski. Zupełnie jakbym drugi raz czytała tę samą książkę. A ja nie czytam kilka razy jednej pozycji, bo to nużące. I tak było tym razem.

Oczywiście nic nie zmieni mojej sympatii do autorki, która naprawdę robi świetną robotę i sprawia, że historia jest bardziej przystępna. Tak czy inaczej, ogłaszam krótką kwarantannę i dopóki nie kupię biografii Dąbrowskiej, mam zakaz sięgania po Panią Iwonę. I kropka.