Carlos Ruiz Zafon: Labirynt duchów

Ot, dzieło godne mistrza. Cień wiatru mnie oczarował, Gra anioła zaintrygowała, Więzień nieba rozczarował. Miłość do Zafona jednak wygrała i nie bacząc na gabaryty, ochoczo zabrałam się za Labirynt duchów. I tak ostatnie kilka dni odmierzał mi nie czas, a prawie 900 stron emocjonującej podroży po Barcelonie.

Kiedy zaczęłam czytać pierwsze zdania Labiryntu uzmysłowiłam sobie jak bardzo tęskniłam za rodziną księgarzy Sempere. A potem, ku mojej rozpaczy wszyscy jej członkowie zniknęli (żeby wrócić w odpowiednim momencie). A czytelnikowi ukazała się piękna, bezkompromisowa agentka Alicja Gris. Od tej pory mogłam z nią i kapitanem Vargasem rozwiązywać zagadkę zniknięcia ministra Vallasa. Oczywiście, jak przystało na serię o cmentarzu zapomnianych książek, i tym razem pojawia się szczególna książka, która ma pomóc dotrzeć do zaginionego. Zafon, jak to ma w zwyczaju funduje nam prawdziwy labirynt. Duchów i nie tylko. Teraźniejszość zazębia się z przeszłością, wszystko ma swój ciąg przyczynowo skutkowy, który zdaje się być klarowny i oczywisty dopiero kiedy autor dokładnie wytłumaczy te zależności.

Kolejny raz, czytając tego autora mogłam przenieść się do Barcelony, której Zafon nadaje pierwiastek tajemniczości i baśniowości wręcz. Kolejny raz, sięgając po Cmentarz zapomnianych książek nie mogłam się oderwać od lektury. Ocknęłam się jednego dnia i dotarło do mnie, że przeczytałam ponad 400 stron. Zafon uwodzi, oczarowuje, wzrusza i zaskakuje. Nawet jeśli krew się leje strumieniami, nie brakuje mrocznych akapitów i trup ściele się gęsto, to po prostu nie potrafisz odłożyć tej książki. Chcesz jeszcze i jeszcze.

Żeby nie było tak przesłodko, to może nie do końca przemawia do mnie zakończenie, o którym absolutnie cicho sza, ale te kilka stron nie zatrze mi ogólnego wrażenia majstersztyku. Mistrz w formie. Czekam z niecierpliwością na kolejne tytuły tego autora, chociaż wiem, że ta seria dobiegła końca, to pamiętam, że absolutnie każda książka tego pisarza przenosiła mnie w cudowny, tajemniczy świat, który porywa i nie chce wypuścić do ostatniej strony.

I chociaż teraz brzmi to, jakbym planowała lot na księżyc, to własnie, że kiedyś zobaczę Barcelonę na żywo!