Jako pasjonatka kryminałów historycznych strasznie się napaliłam na Dantego, jakkolwiek by to nie brzmiało. Do tego można dorzucić aspekt czysto polonistyczny, czyli interpretowanie Boskiej komedii. Co z tego wyszło?
Ano niewiele. Możliwe, że sama jestem sobie winna, bo siłą rzeczy oczekiwałam czegoś w stylu Kodu da Vinci, czy brawurowego dla mnie Zabójstwa Pitagorasa. Tymczasem dostajemy po prostu historię, którą dobrze się czyta. Podroż zaczynamy od śmierci mistrza. Następnie jego córka Beatrycze i dwóch przybyszów Bernard i Giovanni, mając wątpliwości, czy Dante rzeczywiście zmarł z przyczyn naturalnych wszczynają własne śledztwo w sprawie. Dodatkowo, przekonani o tym, że Boska komedia została skończona, w dostępnej treści dzieła szukają wskazówek, które miałyby ich naprowadzić na miejsce, gdzie Dante ukrył brakującą księgę.
I tak to, czym bardzo się ekscytowałam, mianowicie próba interpretacji największego dzieła Alighieriego okazała się niesamowicie męcząca. Może sławy mi to nie przynosi, ale niewiele z tego wszystkiego rozumiałam, więc nie pozostało mi nic innego, jak skupić się na fabule samej w sobie. Niejednokrotnie wspominałam, że tajemnicze opowieści zapisane na kanwie prawdziwych wydarzeń to dla mnie nie lada gratka. Ale własnie przy tej pozycji uzmysłowiłam sobie jaką pułapkę niesie ze sobą czytanie takich książek, bez elementarnej wiedzy o zarysie historycznym. W pewnym momencie przestałam czytać i dedukowałam się o samym Dantem, żeby nie łyknąć wszystkiego co w książce jak młody pelikan i nie wziąć wydarzeń w niej opisanych jako aksjomat i prawdę objawioną.
Tak czy inaczej czasu spędzonego z Dantem nie żałuję, aczkolwiek szczęki z podłogi nie zbierałam. Co oczywiście nie zniechęci mnie do szukania nowych pozycji przedstawiających osnute tajemniczością historii, wplecionych w autentyczne wydarzenia.