Oczywiste jest, że wybierając się w podróże, bez znaczenia czy wybierasz się do pobliskiego lasu, czy przemierzasz całe kontynenty, aparat mieć po prostu trzeba. I basta.

Jakiś czas temu byłam w rodzinnym mieście mojej Lepszej Połowy, czyli w Zielonej Górze. Absolutnie zawsze jadąc tam, uzbrojona jestem w aparat, bo mnóstwo tam buziek wartych sfotografowania. Generalnie to mogłabym za Nimi łazić i pstrykać cały czas. Byle miałby kto za mną nosić statyw. Mam mnóstwo zdjęć z Zielonej. No właśnie „z Zielonej”, a nie „Zielonej”. Po wykonaniu setek zdjęć Przyjaciołom, ich dzieciom, zwierzętom, a ostatnio i roślinom w ogrodzie, przyszedł czas, żeby wziąć Łachudrę za kark i pospacerować po tym mieście winem i miodem płynącym. I tak, będąc tam bodajże ósmy raz w ciągu ostatnich 5 lat, wymierzyłam obiektyw w to, co najbardziej urzeka mnie w tym miejscu.

Czy tego jegomościa trzeba komuś przedstawiać? Strażnik Zielonej Góry – Bachus, bóg wina i herszt całej bandy uroczych Bachusików, rozsianych po mieście. Tym razem udało mi się ustalić, że te urocze figurki rozmieszczone są tematycznie. Przy piekarni piekarz, pod kinem kamerzysta, obok przychodni lekarz. Mnóstwo frajdy przynosi spacer, podczas którego zamiast łapać pokemony, łapie się bachusy.

Swoją drogą zauważyłam też, że mieszkańcy muszą pałać żarliwą miłością do graffiti, bo większość kamienic jest po prostu zagryzmolona. Na szczęście wśród kamienicznych bohomazów, znaleźć można ciekawe malunki. Nawet z przesłaniem. Skoro już po foto środzie, po wycieczce i po fotografowaniu, to po prostu usiądź i…