Piszę drodzy moi ten post między spaniem, a… spaniem. Tak właśnie wyglądają teraz moje dni. Zrywam się bladym świtem, idę do pracy, wracam, herbata i sen. Potem kolacja, prysznic i sen. Mimo tego, jestem permanentnie niewyspana, zmęczona, rozdrażniona. Nie wspominając o atakach smutku. Mam też wrażenie, że równocześnie przyciągam wszystkie złe wydarzenia i choroby. Ostatnie dwa miesiące to było zapalenie ucha, zapalenie gardła, teraz kolejny odcinek telenoweli – trzustka (jeśli kiedykolwiek myśleliście, że najbardziej na świecie boli ząb, to muszę Was zmartwić, przy trzustce to wolne żarty). Dorzućmy do tego problemy z żołądkowe i przymusową dietę i mamy moje pasmo nieustających sukcesów. Bo jak inaczej nazwać można fakt, że codziennie rano i tak wstaje i boksuję się z kolejnymi niespodziankami? Sukcesem właśnie. Chcę mocno wierzyć w to, że to tylko przesilenie i za chwilę, razem ze słońcem wszystko się odmieni. A odmiana to chyba to, czego teraz najbardziej mi potrzeba. Niech się coś wydarzy. Cokolwiek. Żeby nie było, że jestem jakąś marudą z muchami w nosie, zawsze powtarzam, że narzekać ma prawo ten, kto próbuje coś zmieniać, a nie bezczynnie patrzy jak dookoła wszystko się wali. Staram się. Całe życie z resztą się staram. O wszystko się staram i to pewnie robi więcej krzywdy niż pożytku, bo mam wciąż taki mały rozumek, że myślę, że starania owocują, a dobre uczynki wracają. Aha. Kiedyś na pewno, ale to jeszcze nie ten czas. Jeśli to czytasz, to może masz jakiś sposób na wiosenne przesilenie, które, nie pytając obarczyłam całą winą za wszystkie moje niepowodzenia i ogólne rozmemłanie? Będę wdzięczna za podpowiedź. Nieodłącznym elementem spadku formy jest u mnie myślenie jak to inni mają dobrze. To takie polskie. Ciągle licytujemy się kto ma gorzej. Ale ja coraz częściej myślę o tym, że im bardziej człowiek ma w nosie, im bardziej jest rozczeniowy, tym więcej dostaje. Ileż to wokół nas jest ludzi, którzy mają wszystko, wcale nie muszą to być rzeczy materialne. Te osoby mogą po prostu być kochane, zawsze mające do kogo się zwrócić, z kim porozmawiać, w obliczu kryzysu, próby, choroby, nigdy nie muszą się martwić, bo zawsze jest ktoś obok nich, po nocnym koszmarze ktoś je przytuli. A one ciągle kręcą nosem. Rozejrzyj się dookoła, może jest obok Ciebie ktoś, kto nieba by Ci uchylił. Co z tym robisz? Zastanów się co by się stało, gdybyś nagle musiał z czymś zmierzyć się sam. Podejmiesz walkę? Zły czas jest po to, żebyśmy docenili wszystko co dobrego spotyka nas w naszym życiu. Pewnie tak. Szkoda, że nie możemy przewidzieć ile trwać może każdy z tych okresów. Może wielokrotnie poddaliśmy się zbyt wcześnie, przed samym sukcesem. A może walczymy o coś, co nie ma racji bytu, zbyt długo? Nie mam pojęcia. Jestem beznadziejnym przypadkiem kurczowego trzymania się nadziei, która nieźle potrafi dać po tyłku. I z każdą wiosną obiecuję sobie, że to już ostatni raz. Powściągnę to moje bezsensowne uparte dążenie, żeby wszyscy wokół mnie byli zadowoleni. Nie będę niczego oczekiwać, co uchroni mnie od bolesnych rozczarowań, będę próbowała coś zmienić. Dziś, właśnie dziś zastanawiałam się czy jestem szczęśliwa. I dziś spytałam siebie czego pragnę najbardziej na świecie i czego się boję. Właśnie w tym momencie z całych moich sił myślę o tym, czego pragnę. Wyślij mi swoje myśli, dobrą energię, żeby się udało. Potrzebuję tego. Zagrałam ostatnio w lotto. Jak była to wielka kumulacja. Kupiłam dwa zakłady. Wiecie że podobno nie trafić ani jednej cyfry przy dwóch zakładach jest mniej prawdopodobne od trafienia szóstki? Oto jestem! Dziecko szczęścia. Gdzie mogę odebrać nagrodę? Oh…wait…