Ja rozumiem, że artyści rządzą się swoimi prawami, ale to jaki wizerunek Stryjeńskiej wyłania się z tej biografii, przerósł moje najśmielsze oczekiwania.

Ktoś „pomiędzy wróżką a czarownicą” – to słowa jej wnuczki. Narwana, niezrównoważona artystka – to moje słowa. Matko kochana, co za osobowość, co za dynamika. Co za… brak odpowiedzialności życiowej.

Autorka w zwięzły i konkretny sposób przedstawia nam jakże burzliwe losy Zofii Stryjeńskiej. Artystki obdarzonej ogromnym talentem i równie wielką nieporadnością życiową. Całe swoje życie przemieszcza się z kata w kąt, nie mogąc nigdzie dłużej zagrzać miejsca. Również w małżeństwie nadpobudliwa, porywcza. Jej osobowość i nieokrzesanie doprowadza do wizyt w zakładach dla psychicznie chorych (niekoniecznie z własnej woli). Ciągła pogoń za pieniądzem, ciągłe długi, przedziwna relacja z dziećmi i niezrozumiała dla mnie wieczna tułaczka (przecież i na to szła kupa pieniędzy).

Sama biografia napisana ciekawie, przystępnym językiem, bez zbędnych dygresji, ale z licznymi ciekawostkami. Piękne reprodukcje prac Stryjeńskiej. Ale niestety nie wiem czy jestem już zmęczona biografiami, które teraz czytam jedną za drugą, czy po prostu sama osoba Stryjeńskiej była dla mnie tak drażniąca, że ogólny odbiór książki jest raczej negatywny. Byłam rozgoryczona po tej lekturze. Nie mieści mi się w głowie jak z takim talentem i potencjałem, zamiast, mówiąc kolokwialnie usiąść na czterech literach, wziąć się do roboty i żyć na poziomie, można tak się tułać, bumelować i zadłużać. Jak można dopuścić do tego, że komornicy z kilku krajów upominają się o Ciebie. Niesłychane. Nie mieści mi się to w głowie. Ale z drugiej strony, po wnikliwszej analizie życia Wyspiańskiego dojść można do wniosku, że tak widocznie wyglądało życie artystów. Tak dalece odbiegające od dzisiejszych „celebrytów”.