Przyszedł taki dzień, kiedy muszę złamać swoje zasady. Kiedy zaczynałam pisać, postanowiłam, że nie będę podejmować tematu książek, bo o gustach, nawet tych literackich, dyskutować nie przystoi, żeby nie urazić, nie bagatelizować czyiś słabości do takich, czy innych gatunków. Chcesz czytać „Zmierzch” – proszę bardzo, pochłaniasz kolejnego Harlekina – chwała Ci za to, że w ogóle czytasz. Mnie nic do tego, daleka jestem od nawracania na „moje” książki. Biorąc jednak pod uwagę jakiego fioła sobie wyhodowałam, postanowienie musiało przegrać.

 Mikołaj Milcke, jak sam siebie określa jest dziennikarzem, który pisze „dla fanu”. Usłyszałam go po raz pierwszy w jedynym słusznym) Radiu Kolor, gdzie w duecie z Justyną Sokołowską celnie komentują ten grajdoł, który nas otacza, w programie „Świat na różowo” (moja ulubiona rozmowa o tym co można znaleźć w damskiej i nie tylko torebce ciągle siedzi mi w głowie). Gdybym miała powiedzieć jakim Milcke  jest pisarzem, to powiedziałabym, że jest w grupie tych, których nie znoszę! No bo przez takich jak on nie mam co czytać. „Gej w wielkim mieście” – jedna noc, „Chyba strzelę focha” – popołudnie i pół nocy. Temat nie łatwy, ale napisany lekkim, wprawionym piórem. Nie zamierzam tu zdradzać fabuły, bo mija się to z celem, po prostu to trzeba przeczytać. Ale co zrobić jak się przeczyta? Książki się kończą i zostaję z myślami co tu robić ze swoim życiem. I tak człowiek czeka i czeka aż tu nagle jest! Pojawiają się „Różowe kartoteki”, tylko jak zacząć czytać, skoro jak się zacznie, to się nie oderwie aż się skończy… Idzie fama, że będzie spotkanie z samym autorem. „O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…”, wiatr miota moim wątłym ciałkiem na wszystkie strony, ale biegnę do Matrasa, bo spojrzeć w oczy temu, który jest winien moich nieprzespanych nocy z lekturą i życia pod znakiem czekania na kolejną z nich. I kiedy docieram na miejsce okazuje się, że to ciepły, niezwykle elegancki mężczyzna, który nie boi się powiedzieć na forum, że nie lubi bohatera swojej najnowszej książki, że przez około 9 miesięcy pisania miał dni, kiedy napisał 10 stron a potem je wyrzucał a ściany pokoju miał wręcz wytapetowane planem wydarzeń, żeby nie pogubić się w fabule. O tym, ze podsłuchuje pasażerów ztm nawet nie wspomnę, tak samo jak o tym, że podsłuchane złote myśli zapisuje w notatniku, żeby potem wykorzystać je w swoich książkach. Panie Mikołaju, niech Pan zapisuje, zapisuje i wykorzystuje. Proszę oglądać „Dynastię”  tyle razy, ile potrzeba do napisania kolejnych pozycji.  Niech Pan będzie mężczyzną i weźmie odpowiedzialność za to co Pan zrobił! Popełnił Pan książki, które się połyka i musi Pan, powtarzam, musi Pan pisać dalej, bo Pan jest winien wielu literackich delirek.