Dziś zacznę z wysokiego C. Moja przyjaciółka, głęboko poruszona lekturą Trzy razy tak wywierała na mnie ogromną presję, żebym przeczytała tę książkę i koniecznie dała znać co o niej myślę. Zatem oto moja opinia.
Janusz Rudnicki to nazwisko, które dużo znaczy w polskiej literaturze. I trochę mi wstyd, że mimo tego że znałam go, nie znałam jego twórczości. Przed lekturą Trzy razy tak polecam jego notkę biograficzną. Ja się z nią nie zapoznałam, a uważam, że z jej znajomością dużo więcej bym zrozumiała. Urodził się w Kędzierzynie – Koźlu, należał do Solidarności, internowany w stanie wojennym. W 1983 roku emigrował do Niemiec. I to wszystko znajdziemy w książce.
Dzień świra
Tak, kiedy zaczęłam lekturę Trzy razy tak, moim pierwszym skojarzeniem było uderzające podobieństwo do Dnia świra. Autor przedstawia nam sceny ze swojego życia. Robi to w sposób bardzo nowatorski, chaotyczny i bardzo podobny do walki z myślami Adasia Miałczyńskiego. Myślę, że im dalej w las tym lepiej. A może nie tyle lepiej, co normalniej i bardziej zrozumiale. Poznajemy środowisko w którym wychował się Rudy, podróżujemy z nim na kolejne gale wręczenia nagród literackich. Widzimy jak niewdzięcznym zawodem jest zawód pisarza i jak ciężko autorowi przebić się ze swoją twórczością. Czuje się niedoceniony, zagubiony. Nie stawia się w świetle idealnym. Pokazuje swoje wady, ułomności, zakręty życiowe. Do końca lektury nie opuściło mnie wrażenie, że gdzieś już to widziałam, że ten koncept jest mi znany i chociaż teraz nie wszystko rozumiem, to jest genialny w swojej zawiłości.
Treść czy forma?
Przedzierając się przez pierwsze strony Trzy razy tak, po otrząśnięciu się z szoku, jaki wywołała na mnie ta niespotykana w moich codziennych lekturach forma wyrazu, zaczęłam zastanawiać się co tak naprawdę jest w tej książce najważniejsze. No bo niby zdania zbudowane tak, że coś Ci zgrzyta, ale czytasz dalej z coraz większym zaciekawieniem przyglądając się tej budowie. I nagle błysk! Może to właśnie, wzorem utworów barokowych, warto bardziej skupić się na formie a nie treści? Może autor celowo szokuje zwykłych, niewyrafinowanych czytelników, żeby, jak moja przyjaciółka i ja, nie móc przestać myśleć „o co chodzi? Jak to czytać i rozumieć”. Zawsze doceniać będę literaturę, która porusza i zmusza do myślenia. Nawet jeśli na gorąco jej nie rozumiem, to mam cel, żeby wrócić do niej za kilka lat i spróbować jeszcze raz, z nadzieją, że będzie łatwiej i więcej z niej wyłuskam dla siebie.