Nie wiem jak trafiłam na tę książkę. Nie pamiętam. Co gorsza po skończeniu tej lektury, nadal nie wiem czemu chciałam ją przeczytać.

Niech Cię, Drogi Przyjacielu nie zmyli fakt, że bohatera znajdujesz na pierwszych stronach bez tchu. Dosłownie. Zimny trup. Snułam więc wizję, że książka będzie istotnie o żałobie, może o jakimś spadku, albo tajemnicach nieboszczyka. Tymczasem autorka zaserwowała nam sentymentalną podróż po życiu Maurycego, bo to jemu się zmarło na początku powieści. Poznajemy jego dom rodzinny, matkę, ojczyma, rodzeństwo, środowisko, w jakim przyszło mu dorastać, trudne czasy wojny. To wszystko tłumaczy po trosze jego zachowania w późniejszym wieku. Czy Maurycy jest jednak głównym bohaterem tej książki? Pokusiłabym się o stwierdzenie, że jednak, mimo wszystko, główną bohaterką jest jego żona, Urszula. Zdaje się, że to w niej zaszły największe zmiany i to jej losy najbardziej mnie zainteresowały.

Niemniej jednak daleka byłabym od stwierdzenia, że jest to istotnie książka o żałobie. Powiedziałabym bardziej, że o umieraniu. Całe życie przedstawione w tej pozycji jest powolnym umieraniem. Książka ta nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia. Opisy poszczególnych bliskich Maurycego są według mnie przydługie i meczące w odbiorze. A sama konstrukcja klamrowa utworu jest zbyt rozwlekła. To co wewnątrz historii, tak rozprasza czytelnika, że zapomina on o tym, o co chodziło na samym początku i do czego nawiązuje koniec. Ot, taka moja konkluzja.