O Jeżycjadzie pisałam nie raz, ani nie dwa razy. Ba! Mówiłam o tym cyklu nawet w moim podcaście. Kalamburka, 14. część cyklu zasługuje jednak na oddzielną uwagę.

Znamy się nie od dziś, więc doskonale wiesz, jak cenię Małgorzatę Musierowicz. Zawsze bardzo denerwuję się, kiedy ktoś przedstawia ją jako siostrę Stanisława Barańczaka. Przecież ona jest kompletna, stworzyła swoją markę i własną, niepowtarzalną historię. Saga rodziny Borejków jest przepełniona ciepłem, codziennością, naładowana emocjami. Nie tylko tymi pozytywnymi, bo życie nie składa się przecież wyłącznie z pozytywnych emocji. Wydawało mi się, że weszłam już w ten borejkowy rytm, że nic mnie już nie zaskoczy. I wtedy w moich rękach znalazła się Klamburka.

Kalamburka, czyli kto?

Naturalnym oczekiwaniem czytelnika, który sięga po kolejny tomik Jeżycjady, jest dalsza historia Borejków. Tymczasem, autorka postanowiła utrzeć nam nosa i zatrzymać się. 31 grudnia 2000 roku, u progu nowego wieku, takie zatrzymanie się, zdaje się być zrozumiałym zabiegiem. W Sylwestra wszyscy, chcąc nie chcąc, podsumowują rok, a co dopiero w Sylwestra, który jest ostatnim dniem wieku. A przy okazji są to także urodziny babci Mili Borejko. Jej mąż, Ignacy, mimo tego, że Mila nie jest z tych, które świętują urodziny, stanął na wysokości zadania i postarał się, żeby żona poczuła się wyjątkowo. I kiedy w kolejnym rozdziale spodziewamy się pierwszego dnia XXI wieku, robimy nagle… w tył zwrot! I z każdym kolejnym również. A wszystko, żeby poznać losy Kalamburki, czyli Mili Borejko.

Długa podróż

Osobiście uważam, że ta podróż, trwająca 65 lat, to prawdziwe mistrzostwo świata. Konstrukcja tej powieści, to co Musierowicz zrobiła mi w głowie, zasługuje na ukłon. Jak mnie to chwyciło! Jak mnie to zachwyciło! Poznawanie historii w odwróconej chronologii sprawiła, że z jednej strony wybuchł mi mózg, a z drugiej sama zachodzę w głowę jak to możliwe. Jakim kunsztem trzeba się wykazać, żeby trzymać w napięciu czytelnika, który przecież zna finał historii. A ja czułam to napięcie z każdym krokiem wstecz.

Co jest ważne?

Oczywiście, nie podlega żadnej dyskusji, że Kalamburka jest historią życia Mili Borejko. Ale, książki dla dzieci i młodzieży mają to do siebie, że kiedy sięga po nie dorosły, to nic już nie jest oczywiste i takie samo. Z jednej strony ta książka jest lekcją odpowiedzialności za drugą osobę. Z drugiej obserwacją procesu dojrzewania i swego rodzaju buntu, tym bardziej trudnego, ze niemożliwego do wykrzyczenia komuś bliskiemu. Ale płaszczyzna ludzka, rozwojowa i charakterologiczna to jedno. Na oddzielną uwagę, wcale nie małą, zasługuje to, co jest kanwa wszystkich opisanych w książce wydarzeń. Cały głęboki PRL, kiedy siedzimy w Poznaniu i czekamy na wizytę Jana Pawła II. Jesteśmy tam gdy wybuchają strajki. Kiedy docierają do nas informację o zburzonej Warszawie. Kiedy próbuje się zmieniać historię i uczyć tylko tego, co jest wygodne dla władz i systemu. Dotykamy wręcz biedy powojennej. To wszystko jest ważne i poruszające. Przynajmniej mnie poruszyło.

Kalamburka jak dotąd najlepsza

Kalamburka jest 14. częścią cyklu o rodzinie Borejków. Dla mnie jak na razie najlepszą. Nadal pełno tam ciepła i rodzinnego nastroju, ale tym razem historia rezonuje trudnymi tematami i uczuciami. Życie Mili nie było usłane różami. Cały czas, czytając tę książkę, wyobrażałam sobie, że to mogła być moja babcia. I w mig zrozumiałam, że jeszcze niedawno miałam możliwość porozmawiania z pokoleniem, które o życiu wiedziało znacznie więcej niż my. I nie ma to nic wspólnego z długością tego życia, ale z doświadczeniami, które zahartowały ich i nauczyły doceniać lepsze czasy. A my, młodzi, zróbmy wszystko co w naszej mocy, żeby czasy słusznie minione, już nigdy nie wróciły.