Niby obiecałam Tobie i sobie recenzje każdej przeczytanej w tym roku książki, a będąc w połowie piątej, ciągle nie skończyłam pisać co myślę o trzeciej. Dlatego postanowiłam dziś nadrobić zaległości.

W związku z tym, że w ubiegłym roku akademickim uczęszczałam na zajęcia z komunikacji społecznej, siłą rzeczy musiałam sięgnąć po poradniki wszelkiej maści. Ja, którą jeszcze jakiś czas temu sama myśl o tym, że ktoś usiłuje mnie pouczać za pośrednictwem lektury, doprowadzała mi krew do wrzenia. Okazało się jednak, że czasem były to wartościowe pozycje. Ale nie była to reguła.

Z dzisiejszą książką mam nie lada problemy. Nie jest to stricte podręcznik akademicki, ale trafiłam na nią szukając innej pozycji, potrzebnej mi do egzaminu. I oto czytelnik trzyma w ręku książkę, w której uparcie wmawia mu się, że to co go spotyka wynikać może z błędów, sposobu życia jego przodków, nawet tych, których nie zdążył poznać. Tak, na mojej twarzy też wtedy pojawił się uśmiech. Bo jak niby jakiś wujek, czy cioteczny dziadek miałby mieć wpływ na to co dzieje się dziś w moim życiu. W książce Wolynn podaje mnóstwo przykładów na poparcie swojej tezy. Miał spotkać w swoim życiu mężczyznę, który nie mógł spać, odczuwając ogromne zimno. Okazało się, że mężczyzna ten miał wuja, który mając tyle lat ile bratanek w momencie pojawiania się bezsenności, zamarzł w mroźną noc naprawiając linie elektryczne. Innym razem poznał dziewczynę, która bała się, że spłonie. Autor polecił jej zbadać historię rodzinną i wyszło na jaw, że ogromna część jej bliskich została spalona w Auschwitz. Jest wiele takich przykładów, ale nie chcę ich zdradzać. jeśli jesteś ciekaw, na pewno sam sięgniesz po tę pozycję. Jest ona również zaopatrzona w szereg ćwiczeń, wykonując które czytelnik może sam poszukać ewentualnych „praprzyczyn” swoich lęków, niepowodzeń, czy piętrzących się problemów.

Tylko czy ja to kupuję? Wierzę w to? Nie do końca. Z jednej strony wiem, że siłą rzeczy decyzje podejmowane przez naszych przodków mają kolosalne znaczenie w naszym życiu. Z drugiej, czy rzeczywiście jest możliwe, że odnajdziemy w takim „śledztwie” prawdę? A może ma to działać jak placebo? Dokopiemy się do jakiejś rodzinnej tajemnicy,  uznamy, że to własnie jest wyjaśnienie naszego położenia, przerobimy to w sobie na swój sposób i odnajdziemy spokój? Nawet, jeśli ta tajemnica/wydarzenie nie miało nic wspólnego z nami i tym, gdzie obecnie się znajdujemy? Ale chyba właśnie tak mają działać poradniki. Może dlatego jestem do nich tak sceptycznie nastawiona? Jeśli Tobie to odpowiada, jeśli ma to przyczynić się do czyjegokolwiek dobrego samopoczucia to niech leci w świat ta książka i wszelkie rady w niej zawarte.