Dzisiaj będę banalna. Podejmę temat, który z jednej strony wraca co roku w chwili, kiedy słupek rtęci dobije do 25°C, a z drugiej strony jest niewyczerpany. I nigdy nie będzie. Czas nazwać rzeczy po imieniu. Społeczeństwo polskie śmierdzi. Jestem, niestety, typem węchowca i cierpię przeokrutnie za każdym razem gdy mój aparat powonienia musi zmierzyć się z całą tą śmierdzącą rzeczywistością. Z ostatniej chwili: mydło nie boli a woda nie gryzie. O ile kiedyś powiedzonka typu: „trzeba się myć a nie wietrzyć” sprawiało, że kąciki ust drgały mi w dyskretnym uśmiechu, o tyle obecnie powoduje skoki ciśnienia, miniwylew i <facepalm>. Żeby nie było – nie mówię tutaj o jakimś Panie Menelu i Pani Menelowej, tylko o ludziach, którzy na pierwszy rzut oka nie ominęli żadnego etapu ewolucji. A jednak. Państwo ĄiĘ też mogą mieć braki. Niezaprzeczalny fakt nr 2.: wersacze, kalwinklein i inne szanelenumerpięć nie zastąpią prysznica. Najlepsze jest to, że w całym moim zapachowym bziku uważam, że perfumy są bardzo, ale to bardzo ok, ale (tak, zawsze musi być jakieś ale) wyznaję jednak zasadę, że im mniej tym lepiej. Serio – jak wylejemy na siebie pół flakonu perfum to nie dodamy sobie prestiżu. Pozwolę sobie podzielić się z wami takim małym trikiem. Wystarczy kropla perfum na miejsca, gdzie pulsuje krew, by pachnieć pięknie, a nie namolnie. Oczywiście, chyba moim szanownym czytelnikom nie muszę przypominać, że aplikuje się owe pachnidła na skórę umytą :P

A skoro już mowa o „pachnidle” to polecam. Niejednokrotnie czuję się jak ten Jan Babtysta. Spokojnie, tylko w kwestii umiłowania zapachów, aspiracji na mordercę nie mam, chociaż w tym smrodzie, kto wie jak długo.

Z tego miejsca specjalne podziękowania dla moich cudownych współpracowników, którzy ostatnio, w trosce o moje samopoczucie i możliwość oddychania pełną (wątłą, bo wątłą, ale pełną) piersią, poratowali mnie…maską gazową. Koniec końców nie pasowała mi do szpilek, więc ją zwróciłam i po dziś dzień żałuję tej decyzji. Pachnącego życia!