Kocham Warszawę. Serio. Miłość ta rodziła się w bólach, ale przekonałam się do niej i po prostu ją pokochałam. Nie zmienia to faktu, że są takie dni, kiedy próba dopasowania się do rytmu tego miasta doprowadza do tego, że w głowie  kolekcjonuję inwektywy – wszystkie jakie znam – a trochę by się ich znalazło. Boli mnie, boli mnie bólem nieopisanym, kiedy próbuję dojechać na szkolenie, na którym mam się dowiedzieć jak zdobyć pierwszy milion, a przejechanie 3 (słownie: trzech) przystanków zajmuje mi 20 (!) minut. I już wiem, że nie zdążę, że dopełnię swego żywota nie zdobywszy miliona, który nigdy przedtem nie był tak blisko. Uczucie wybitnie niekomfortowe… Próbuje pohamować pęczniejącą we mnie chęć mordu. Patrzę tępym wzrokiem w szybę i liczę, żeby osiągnąć ZEN. 10, 9, 8, 7… po chwili jednak zaczynam liczyć coś innego, bo nie wierzę w to co widzę. Szczypta statystyki: 8/10…TAK 8 na 10 aut jedzie po ulicach Miasta Stołecznego Warszawy wioząc tylko zadek swojego kierowcy. Trzymając wiecznie nos w książce i podróżując zazwyczaj metrem i tramwajami przegapiłam to. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, ze takie zjawisko występuje, ale nie spodziewałam się, że na taką skalę. To tyle w kwestii ZEN. Od 20 minut powinnam tworzyć biznes plan, a tymczasem patrzę z rozpaczą na te puste samochody, które stoją na drodze do mojego bogactwa. Ja rozumiem, że „albo grubo, albo wcale”, że „nie dzielę się moim samochodzikiem, bo jest mój i tylko mój”, „kto bogatemu zabroni”,  ja nawet znam ludzi, którzy kochają auto bardziej niż drugiego człowieka, no ale bez jaj… Sama jestem kierowcą, bardzo lubię prowadzić i sprawia mi to ogromną przyjemność, ale jak dochodzimy do momentu, kiedy miasto jest kompletnie sparaliżowane, bo od dobrobytu nam się tu i ówdzie przewraca, to chyba coś jest nie tak. O sytuacji, kiedy spada deszcz (a wczoraj padało) nawet nie wspominam, bo wtedy to nie ma korków, tylko armagedon, zupełnie, jakby ludzie kupowali prawa jazdy na odpuście razem z korkowcem. Ja wieeem, bo 70% tego zmotoryzowanego społeczeństwa jechało pewnie  na siłownie. Przecież sport to zdrowie, jakby nie mogli tych leniwych (jeszcze bardziej leniwych niż mój) tyłków posadzić na siodełku PRAWDZIWEGO roweru. Wiem, narzekam bez sensu, zaraz spadnie na mnie fala krytyki, ale sami zrozumcie, jestem sfrustrowana tym milionem. Nie będzie pointy, bo serce mi krwawi i nie pozwala dalej pisać.