Jako studentka filologii polskiej, jakiś czas temu poważnie zastanawiałam się nad napisaniem pracy dyplomowej z literatury dziecięcej, a dokładnie z postrzegania tej literatury przez dorosłych. Koniec końców jednak nie zdecydowałam się. Nawet nie będę wspominać na rzecz jakiej „działki”, bo zazwyczaj ludzie reagują ciarkami na plecach. Oszczędzę Wam tego. Ale uważam, że dobrze się stało. Dlaczego? Już romantycy pisali, że tylko małe dzieci i szaleńcy, swoimi prostymi umysłami, widzą to, co najistotniejsze. A dorośli? No cóż… Dorośli tylko się czepiają, bo mają już zblazowane umysły. Oni widzą niestosowną torebkę teletubisia i fakt, że Smerfetka jest jedyną dziewczyną we wiosce.
Szanowni dorośli, a odczepmy się od interpretowania tam, gdzie to dziecko jest głównym odbiorcą i ono właśnie ma czerpać jak najwięcej, czy to z literatury, czy z programów dla dzieci. Dajmy dzieciom postrzegać świat po swojemu i w swoim tempie go poznawać.
Co innego, kiedy sięgamy po, np. jak ja, literaturę dziecięcą nie po to, żeby, kolokwialnie mówiąc „zrobić dym”, tylko żeby sprawdzić jak zmieniła się nasza percepcja i na co po latach zwracamy uwagę. Ja od pewnego czasu nadrabiam zaległości z dzieciństwa i zaczytuję się w historiach Mikołajka. Muszę Wam powiedzieć, że jestem pełna podziwu dla autora za to, że tak skutecznie i uroczo wręcz wszedł w rolę małego dziecka, pokazując prostotę jego umysłu. Jako osoba dorosła absolutnie zakochałam się w niesfornym Mikołaju, Ananiaszu, pupilku ich pani, Alceście, który, tak jak ja ciągle jest głodny. Świat małych chłopców, w którym rządzi prawo pięści i płaczu, pewnie w realnym świecie doprowadzałoby nas do szału. Dokładnie tak reagowali dorośli przedstawieni w książkach. Nawet kiedy dawały popalić dorosłym, to autor świetnie pokazywał, jak dzieci nie rozumieją o co chodzi, dlaczego pani jest zła, a opiekun na koloniach pakował się do domu już pierwszego dnia.
Nie ma wątpliwości, że my, dorośli zupełnie inaczej czytamy książki dla dzieci, zwracamy uwagę na inne kwestie. Uśmiechamy się w innych momentach. Mnie na przykład do łez (śmiechu) doprowadzali rodzice Mikołajka, zwłaszcza w książce „Wakacje Mikołajka”. Rozbrajające pozbawianie siebie nawzajem autorytetu, podważanie swoich decyzji i odsyłanie dziecka od matki do ojca. Dziecko tego nie dostrzeże. Nie ujdzie to jednak uwadze dorosłego, który może na co dzień sam boryka się z takim problemem.
Podsumowując, polecam wszystkim „Mikołajka”, bez względu na wiek. Wiele możemy, jako dorośli wynieść z tej lektury, zrozumieć sposób myślenia dziecka, jego postrzeganie świata. A może wspominać swoją niesforność i beztroskę dziecięcą…? Pamiętajmy jednak, żeby nigdy, przenigdy nie ingerować w to, jak postrzegają tę pozycję dzieci.