Jestem purystką. Tak. Jestem i musiałam się w końcu przyznać do tego przed sama sobą. Ale jest pewna rzecz, której zazdroszczę językowi angielskiemu. Mianowicie tego, że określając dom mogą użyć zarówno słowa house jak i home. I oba te pojęcia są niezwykle pojęte.

Sarah m. Broom jest amerykańską pisarką, Żółty dom jest jej pierwszą książką. Zawarła w niej wspomnienia z życia w wyjątkowo licznej rodzinie, ale cała historia zdaje się nie być historią rodziny właśnie, tylko historią budynku, który był jak wspólny mianownik tak różnych, chociaż należących do jednej rodziny mieszkańców. Za książkę tę Broom otrzymała National Book Award for Nonfiction.

Ciasny, ale własny

Tytułowy żółty dom, nie był willą, raczej wiecznym placem budowy z licznymi, prowizorycznymi rozwiązaniami. Często był powodem do wstydu. Mimo tego, że przewijało się przez niego mnóstwo ludzi, że tętnił życiem, nie był tym domem marzeń, ostoją rodziny. Wciąż udoskonalany, na miarę możliwości finansowych, czasowych umiejętnościowych, ciągle, jakby uparcie nie chciał spełnić oczekiwań właścicieli. A właściciele byli wyjątkowi. Matka autorki, zawsze marzyła o swoim kącie. Zdawała sobie sprawę, że nie jest idealny, ale wiąż inwestowała w niego czas, energię i pieniądze. Kolejne dzieciaki dorastały w nim, wstydziły się jego, znajdowały w nim schronienie. Historia tego domu, to historia rodziny i ich więzi. Nie tylko międzyludzkich, ale też więzi ludzi z domem. Doskonale widać to, kiedy autorka opisuje czas po uderzeniu huraganu Katrina. Rodzina pozbawiona domu, wciąż wraca do ruin, a potem do miejsca, w którym stał.

Czy właściwie jest dom?

Pamiętam, jak dawno temu, w szkole podstawowej, brałam udział w konkursie. Zadanie konkursowe polegało na tym, żeby opisać dom swoich marzeń. Z nieukrywaną satysfakcją zdobyłam jedną z pierwszych nagród. na ich wręczeniu, okazało się jednak, że pracy z czołówki zostaną, przez opiekunów laureatów odczytane na forum. Poczułam wstyd. Okazało się, że wszystkie dzieci pisały o kolorach ścian, o ogródku wokół domu i psiej budzie. A ja napisałam, że fundamentem domu moich marzeń byłaby miłość. Ściany miały być z opiekuńczości, a okna z nadziei. W domu miał stać ogromny stół szczerości, do długich rozmów przy herbacie. I to był ten moment, kiedy dotarła do mnie różnica między wspominanymi przeze mnie wyżej angielskimi słowami house i home. Teraz, kiedy jestem kobieta po trzydziestce wiem, że niczego w tym opisie bym nie zmieniła. Żadne kolory na ścianach i kilkanaście pokoi nie zastąpią emocji i uczuć, które tworzą dom.

Wspomnienia

Skłamałabym, gdybym napisała, że jestem zachwycona Żółtym domem. Byłam zmęczona tą lekturą. Gubiłam się w gąszczu imion i relacji między poszczególnymi członkami rodziny. Sam stosunek do budynku nie był mi obcy, ale jednak na początku nie mogłam pojąć jaką właściwie role odgrywa ten żółty dom. Kiedy przebrnęłam przez historie rodzinne i dotarłam do części po uderzeniu huraganu, zrozumiałam, że te ściany, to nieidealne miejsce na ziemi, było spoiwem rodziny i skarbnica ich wspomnień. Nagle przestały mieć znaczenie fuszerki i niedociągnięcia remontowe, czy problem braku miejsca. Najważniejszy i najboleśniejszy był fakt utraty tego miejsca, gdzie człowiek czuł, że jest w domu, nawet jeśli od lat tam nie mieszkał. Nie wiem, jakbym czuła się, kiedy straciłabym mój dom. Nie mieszkam tam od przeszło 10 lat, ale zawsze chętnie tam wracam i wiem, że zrobię wszystko, żeby wspomnienia, które się w nim kryją zostały ze mną i z członkami mojej Rodziny jak najdłużej. Ta książka zmieni Twoje postrzeganie domu, to mogę Ci obiecać.