Ale historia! Nie uwierzysz. Przeczytałam… książkę kucharską. Tak od deski do deski. Serio. Chcesz wiedzieć dlaczego nie mogłam się powstrzymać?
Kupuje człowiek książkę kucharską. Myśli sobie, że jako kolejna, jedna z wielu, wszak jest się miłośnikiem gotowania, stanie na półce w kuchni. A tu zonk. Otworzyłam tę bajeczna książkę i nie chciałam zamknąć. Najpierw wydawało mi się, że do książki kucharskiej dostałam jako gratis prze-cu-do-wny album ze zdjęciami. Potem „przeleciałam” pobieżnie przepisy, sprawdzając, czy znowu jest to zbiór dań, których w życiu nie ugotuje przez niedostępność produktów. Nic bardziej mylnego. Do pierwszego dania musiałam dokupić tylko sos sojowy i ocet balsamiczny. Całą resztę znalazłam „na stanie” w kuchni. Pozaznaczałam przepisy, które na pewno będę chciała wypróbować i wróciłam do początku.
Ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że to nie koniec niespodzianek. Patrycja nie napisała książki kucharskiej. Nie przygotowała albumu ze zdjęciami. Dopiero kiedy słowo po słowie zaczęłam czytać komentarze, jakimi opatrzyła swoje dzieło (nie, nie boję się użyć tego słowa) zrozumiałam, że z chwilą zakupu książki, zostałam zaproszona do kuchni, a może nawet nie tylko do kuchni, a wręcz do stołu autorki. I wiesz co? Dobrze mi przy tym stole się zrobiło. Ciepło, subtelnie, rodzinnie, a przede wszystkim smacznie. A żeby było tak smacznie, wszystko zostało okraszone najskuteczniejszym składnikiem, jaki powinno dodawać się do każdej potrawy – miłością.
Obok Samych dobrych rzeczy nie da się przejść obojętnie. Dla mnie to prawdziwa kumulacja, na bardzo wysokim poziomie estetycznym. I zdjęcia i przepisy i komentarze, wszystko tworzy całość, która sprawia, że rzeczywiście z kucharza, albo przynajmniej aspirującego kuchcika, stajesz się czytelnikiem w pełnym tego słowa znaczeniu i ciągle chcesz więcej, bo jak powszechnie wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Sięgnij więc po Truflę i.. smacznego.
A po posiłku zajrzy do Patrycji na Jej konto instagramowe i na blog. Te miejsca też bardzo lubię.