Znów przyszedł maj, a z majem te dni, kiedy nóżki wszystkich moli książkowych wędrują w jedno miejsce – na Stadion Narodowy w Warszawie, gdzie jak co roku odbywają się Warszawskie Targi Książki. I ja tam byłam, miliony monet zostawiłam. Wypadałoby w takim razie coś napisać. Tym bardziej wiedząc, że są dobre dusze, które nie tylko na ten wpis czekają, ale wręcz się o niego upominają.
Możecie mnie przeklinać, stukać się w czoło i rzucać na mnie klątwy, ale opisując wrażenia z tegorocznych targów, bynajmniej nie będę rozpływać się w zachwytach. Owszem, nie zaprzeczam, że to cudowna inicjatywa, serce rośnie i wraca wiara w polskie czytelnictwo. Sama uważałam swoją obecność tam za naturalną i obowiązkową. Byłam tam i wczoraj i dzisiaj. W ubiegłym roku , jako że był to mój pierwszy raz, całe przedsięwzięcie i atmosfera totalnie mnie oczarowały i zauroczyły. Teraz zwracałam uwagę na zupełnie inne rzeczy…
W dużej mierze rozżalenie moje wynika z faktu, że w związku z moim geriatrycznym studiowaniem, musiałam być na zajęciach akurat w czasie, kiedy wszyscy Pisarze (duża litera nie przypadkowa), na spotkaniu z którymi mi zależało podpisywali książki… Postawiłam więc na antykwariaty i stoiska z tanią książką. Upolowałam CUDA. Między innymi „Listy” Tuwima od Czytelnika, „Rozmowy o książkach” Iwaszkiewicza (prawdziwy rarytas dla każdego polonisty), „Słówka” Żeleńskiego z 1953 roku, czy wreszcie „Wiersze wybrane” Tuwima z mojego ukochanego Ossolineum. Oczywiście to nie całe moje łowy, ale zdecydowanie z tych pozycji jestem najbardziej dumna. Najlepsze jest to, że żadna z tych książek nie kosztowała więcej niż 15,-.
Ale wróćmy do mojego rozżalenia. Dlaczego tak niewiele czasu i uwagi poświęciłam komercyjnej części targów? Bo kiedy tylko tam weszłam, w kiepskim humorze, bo moi idole literaccy byli w innych godzinach, w oczy rzucił mi sie fakt, że co drugie stoisko, zamiast Pisarzy gościło celebrytów, polityków, aktorów, sportowców… Proszę Panstwa, sprawa jest prosta. Może nie każdy jest w stanie przeczytać jedną książkę rocznie, ale okazuje się, że każdy, bez względu na to, czy ma coś mądrego do powiedzenia, czy nie, książkę może napisać. W myśl zasady: jest twarz, jest nazwisko, będą pieniądze. Dziękuję, postoję. Nie chcę uogólniać, bo zdarza się, ze aktor napisze świetną książkę (kocham Pana, Panie Macieju), ale, przepraszam, zazwyczaj są to niewypały, książki o niczym. „Jestem cudowna, mam cudowne życie, poczytaj o tym”. Niewiele ma to wspólnego z wartością stricte literacką.
Niemniej jednak powtarzam i powtarzać będę – czytajcie! Daleka jestem od krytyki czytelników. Nikogo nie zachecam do literatury wysokich lotów. Najważniejsze, żebyście czytali Kochani i żeby sprawiało Wam to radość!