Jakiś czas temu, na skutek różnych zawirowań i turbulencji zdrowotnych, postanowiłam czujniej przyglądać się temu, co jem.  Jestem osobą, która raczej ma za mało, niż za dużo i zamiast stracić, z chęcią przygarnęłaby parę kilogramów, więc mój eksperyment miał na celu wyłącznie wyeliminowanie sztucznych składników z mojej diety, żeby było zdrowiej i z głową. Z pomocą przyszła mi, zgodnie z czasami, w których  mamy przyjemność żyć, aplikacja na telefon. Z nieukrywaną satysfakcją biegałam i skanowałam wszystko co wpadło mi w ręce, odkrywając, że z tym moim żywieniem jest całkiem przyzwoicie. Chociaż więcej frajdy miała przy skanowaniu moja Siostrzenica, a najwięcej mój Szwagier, który szczycił się potem przez długi czas, że najzdrowsze co mają w lodówce jest piwo. Tydzień temu moja, stająca na straży jakości aplikacja wypuściła jakąś aktualizację. Żeby jej dokonać, odpaliłam sklep google, a tam propozycja innej appki. Zaczęła się zabawa.

Aplikację do skanowania kosmetyków, bo o niej mówię, a dokładniej o Cosmetic scan  zainstalowałam bez przekonania, bo przecież uważam jakie kosmetyki kupuję, raczej są to specyfiki znanych mi firm, które podkreślają fakt, że stawiają na naturalne składniki. Po kilku dniach skończył mi się jednak płyn do demakijażu. Poszłam do drogerii, ale niestety nie dostałam kosmetyku, który zawsze kupowałam. Wzięłam więc inny, także z polskiej firmy. Z ciekawości, w domu już zeskanowałam produkt i… poczułam, jak robi mi się ciemno przed oczami. Zeskanowałam więc płyn, który używałam wcześniej i…usiadłam. Ja rozumiem, że wszędzie jest teraz chemia, że kosmetyki trzeba jakoś zakonserwować, ale kiedy firma, która przychodzi mi pierwsza na myśl, kiedy ktoś mówi o naturalnych kosmetykach, na trzecim miejscu w składzie ma substancje podejrzewane o właściwości rakotwórcze, to opada mi wszystko. Nie jestem ekoświrem, nie myję się w deszczówce, ale uważam, ze skoro uważamy na to co jemy, to dlaczego nie zwracamy uwagi na to, co w siebie wcieramy. Oczywiście nie zrezygnuję z antyperspirantów, chociaż mają w sobie aluminium, nie przestanę używać płynu do płukania ust, mimo że ma w sobie całą gamę alergenów. Chodzi o to, że dzięki tej aplikacji mogę szukać tych produktów, które, jeśli nie są całkowicie bezpieczne, to przynajmniej najbezpieczniejsze z tych, które używałam dotychczas. Szanujmy swoje ciało, nie zawsze to, co najdroższe okazuje się najlepsze. Nie zawsze to, co ma świetną reklamę i cudne opakowanie, jest warte naszego zainteresowania. Niech moda nie sprawi, ze będziemy ślepi na parszywy skład, który zrobi nam więcej krzywdy, niż pożytku. Panie i Panowie, telefony w dłoń i robimy rachunek sumienia na łazienkowych półkach. Wierzę, że skoro ludzie zaczęli przykładać tak dużą rolę, by np. w ich szamponach nie było parabenów i SLS, to budowanie świadomości, że w jakimś kosmetyku są substancje rakotwórcze pozwoli albo zmienić podejście producentów, albo podejście konsumentów.