Zazwyczaj jest tak, że piszę sobie tutaj jakiś mniej, lub bardziej ambitny tekst, a następnie do owego tekstu muszę zrobić zdjęcie. Dziś, muszę Wam się przyznać, wszystko stanęło na głowie. Dlaczego? Historia zaczyna się od faktu, że to co mam najcenniejsze i co kocham miłością pierwszą, czyli mój aparat fotograficzny, pieszczotliwie nazywany przeze mnie i nie tylko Wisienką (nie tylko z winy nazwiska właścicielki, ale też dzięki swojemu pięknemu kolorowi), został uszkodzony. Dokładniej rzecz ujmując rozsypał się obiektyw, jednocześnie ciągiem przyczynowo – skutkowym powodując rozsypanie się mojego serca na pierdyrliard kawałków. Obiektyw padł, a za tydzień Pierwsza Komunia mojego Syna Chrzestnego. Z pomocą przyszła instytucja Przyjaciela i obiektyw pożyczyła. Mam go. Jest cudowny i z nim śpię. Z obiektywem w sensie. Skoro odzyskałam na jakiś czas możliwość pobiegania z aparatem, to zaczęłam pstrykać, jak za starych, dobrych czasów miliony zdjęć mojemu miastu. Oczywiście, łasa na pochwały, to, moim zdaniem najlepsze przesłałam Właścicielowi obiektywu. Dostałam odpowiedź: „To zdjęcie z muralem, to prawdziwa petarda. Aż pomyślałem jak dobrą ilustracją do wpisu by było. Napisz coś o Warszawie może?”.

Potraktowałam to jako wyzwanie, więc oto piszę. Chociaż nie ukrywam, że w pierwszej chwili pomyślałam sobie „ale co ja mam pisać???”. Takie same wątpliwości naszły mnie cztery lata temu, kiedy prezenterka jedynego słusznego radia (103 FM, gdybyście zapomnieli), Justyna Sokołowska, zaprosiła mnie do uczestnictwa w audycji o Warszawie. Potem okazało się, że słowa same popłynęły. Chociaż jestem dziewczę z pięknej, malowniczej nadbużańskiej wsi, położonej w sercu Puszczy Białej, to śmiem twierdzić, że Warszawę znam całkiem nieźle. Wszystko dlatego, że… przyjeżdżałam tutaj na wagary w czasach liceum. Mieszkałam wtedy w internacie obok szkoły, więc siłą rzeczy, nie chcąc natknąć się na nauczycieli, wsiadałam w autobus i po godzinie byłam w Warszawie. Kupiwszy bilet dobowy, ulgowy – a jakże, przemierzałam wzdłuż i wszerz nasze piękne Miasto Stołeczne. Z jedną zasadą – zawsze wracałam do domu i to było najlepsze, bo Warszawa szybko mnie męczyła. Koleje losu potoczyły się tak, że chociaż życie miałam sobie układać w rodzinnej miejscowości, siedem lat temu, z dnia na dzień wszystko stanęło na głowie i w pewnym sensie uciekłam do Warszawy, by tu zacząć od początku. A początki zawsze są trudne. Najpierw wspólne mieszkanie z Bratem i jego Żoną w kawalerce, potem kątem u znajomej. Nadszedł ten szczęśliwy dzień, kiedy wynajęłam z przyjaciółką dwa pokoje! To był siedmiomilowy krok, byłam z siebie taka dumna. Wprawdzie ten luksus kosztował mnie połowę pensji, ale było warto poczuć ten trud wyrzeczeń, żeby zażyć wolności i samodzielności. Teraz co prawda też wydaję pół pensji na mieszkanie, ale tym razem mam dwa pokoje tylko dla siebie (moje buty i książki mają godne miejsce!). Z drugiej strony coraz częściej myślę, że fajnie byłoby podzielić z kimś moją przestrzeń, ale trochę na innych zasadach niż wtedy z przyjaciółką.

Niemniej jednak clou jest takie, że ja bardzo długo broniłam się przed zamieszkaniem w Warszawie, traktowałam to jako karę. Czułam się osamotniona i wyobcowana. Często miałam tak (chociaż i teraz mi się to zdarza), że czułam się gorsza, tak, jakbym odstawała. Ale kiedy w ubiegłym tygodniu usłyszałam propozycję, żeby się wyprowadzić, to pomyślałam, że jak to, przecież ja kocham Warszawę. Uwielbiam chodzić z aparatem na spacery po Powiślu, dreptać po Saskiej Kępie, plądrować boczne uliczki na Pradze (ten dreszczyk emocji, czy nie dostanie się w zęby). Gdzie indziej dostanę takie pyszne lody, jak w Malinovej? Która zadyszka będzie tak fajna, jak ta po wspinaczce na Kopiec Powstania? Gdzie usłyszę Pana grającego na krześle, jak nie na Patelni? W Warszawie mieszkam od siedmiu lat, a ciągle na nowo odkrywam cudowne miejsca, budynki, zakamarki, które chciałabym pokazać bliskim, które uwieczniam na zdjęciach, denerwując się, że nie oddają one rzeczywistej urody i rzeczywistego uroku. Czasem mam tak, że jestem na jakiejś ulicy i coś mnie zaciekawi, jakaś tablica upamiętniająca, kamienica inna niż wszystkie i wtedy zaczynam szukać w czeluściach internetu informacji. Zazwyczaj kończy się to tak, że z jednej strony przechodzę do drugiej, bo znalazłam ciekawy odnośnik i za chwilę mam 15 stron otwartych. Warszawa mnie fascynuje zwłaszcza swoją historią. Pamiętajmy, że po Powstaniu to miasto zostało zrównane z ziemią, a dziś zachwyca z każdym dniem coraz bardziej. Ok, jest tu pęd, wyścig szczurów i ciężko czasem złapać tchu, ale o ile Warszawa zmienia ludzi, o tyle robi to wyłącznie w takim stopniu, na jakim jej pozwalamy. Nie każdy słoik (nie, nie boję się tego słowa) staje się szczurem pędzącym donikąd. Ale każdy powinien pamiętać, że skoro tu właśnie zamieszkał, to jego mała ojczyzna i powinien o nią dbać i ją szanować. Nikt mój Drogi Malkontencie nie trzyma Cię tu na siłę, więc zanim skrytykujesz miasto, które daję Ci prace i miejsce do spania, pamiętaj, że inne też stoją przed Tobą otworem.