Jakiś czas temu postanowiłam rozszerzyć moje działania na rzecz ograniczania śmieci w moim otoczeniu. Tym razem, po torbach foliowych i plastikowych butelkach, wzięłam się za kosmetyki.

Prawda jest taka, że moja skóra jest bardzo wymagająca i jeśli chodzi o twarz mogę używać tylko dermokosmetyków i raczej stronię od eksperymentów. Dlatego padło na to, co mogłam sprawdzić. Dezodorant i mydło do włosów.

Naturalny nie znaczy gorszy

Mój wybór padł na naturalny dezodorant w kremie Soap Deli. Ładne, estetyczne opakowanie – szklany słoik i aluminiowa pokrywka. Skład w pełni naturalny. Konsystencja ok, wydajność jak najbardziej ok – wystarczy dawka wielkości ziarnka grochu. Podczas aplikacji sole zawarte w dezodorancie delikatnie masują skórę. Zapach ziołowy, całkiem przyjemny. Cena – porównywalna do cen dezodorantów aptecznych, które dotychczas stosowałam. Pewnie spytasz, że skoro to takie proste i są same plusy, to czemu ciągle kupujemy dezodoranty ze szkodliwym aluminium. Pewnie chodzi o skuteczność. Nic bardziej mylnego. Ja nie zauważyłam większej różnicy w stosowaniu i skuteczności. Dezodorant dobrze spełnia swoją rolę. nie blokuje wydzielania potu, bo przecież jest on nam potrzebny do chłodzenia ciała, ale neutralizuje zapach i zdaje się ogranicza obfitość. Używam go od dwóch tygodni i wiem, że będę szła w tym kierunku. Może przetestuję inną firmę, ale do aluminium w składzie nie wrócę.

Oczyszczanie włosów? Wybieram mniejsze zło.

Ogromnie podekscytowana byłam zakupem kostki do mycia włosów. Nie zniechęcił mnie mocno mydlany zapach,a le to akurat kwestia gustu. Od razu przystąpiłam do testów. Zmoczyłam włosy, namydliłam bezpośrednio mydłem, które cudownie się pieniło, spłukałam, zastosowałam płukankę z octu, według zaleceń internautów. Na początku był zachwyt. Włosy czyste, że aż skrzypią! Podniesione u nasady, a to wszystko w zgodzie z naturą. Po nocy w zachwycie, wstałam z łóżka i zobaczyłam, że końcówki są przetłuszczone. Zaczęłam więc szukać informacji co mogłam zrobić źle. Na blogach czytałam o tym, że należy przygotować wodę z mydlinami, a nie mydlić bezpośrednio włosów. Że najpierw trzeba umyć nasadę, potem spłukać, następnie tak samo z końcówkami, a jak włosy będą nadal posklejane to powtórzyć od początku. Do kolejnego mycia przygotowałam się jak należy. Pojemnik z mydlinami. Pojemnik z płukanką octową. Mysie razy 3. Efekt straszny. Już po wyschnięciu włosy nadawały się do ponownego mycia. I tak wytrzymałam pięć myć.

Szybki rachunek sumienia

Usiadłam sobie i zrobiłam rachunek zysków i strat. Mydło jest naturalne, zapakowane w papierowe opakowanie. I na tym koniec. Włosy po jego użyciu są posklejane, kiepsko pachną i zbierają kosmiczne ilości zanieczyszczeń. Wiem, bo mam białą szczotkę, którą musiałam myć po każdym użyciu. W dodatku, cały rytuał prawidłowego (acz nieskutecznego) mycia głowy pochłania dwa, jeśli nie trzy razy więcej wody niż mycie moim ulubionym szamponem. To chyba dla mnie jest gra nie warta świeczki. Wróciłam do szamponu, który owszem, zapakowany jest w plastikową butelkę, ale ma naturalny skład, a litrowa butelka starcza mi na rok.

Wciąż szukam złotego środka

Miałam naprawdę szczere chęci. Ale widać wciąż jeszcze wiele pracy przed nami. Wciąż nie potrafię zrezygnować z szamponu do włosów i z pasty do zębów. Czy to się zmieni? Nie wiem. Szukam alternatyw, testuję. Najprościej byłoby, gdyby moje ulubione, najskuteczniejsze dla mnie kosmetyki naturalne (bo zawsze skanuję skład i przykładam do tego dużą wagę) zapakować w inne opakowania. Jednak wciąż to zbyt wielkie oczekiwania. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy firmy kosmetyczne zaczną słuchać swoich konsumentów i znajdą wspólny kompromis.