Jak widzę pozycję opatrzoną nazwiskiem profesora Jerzego Bralczyka, to nic, żadna siła mnie nie powstrzyma przed tym, żebym ją posiadła. Tak było również w przypadku 1000 słów.

Możesz mnie spytać dlaczego właściwie tak lubię czytać książki profesora. Przecież to takie niby pompatyczne, dostojne, sztywne. Ba! dla niektórych nawet pewnie w połowie niezrozumiałe… Ale kiedy czytam te pozycje, mam wrażenie, że książki te są napisane tak bardziej po polsku.

1000 słów to taki miniaturowy słownik języków obcych z elementami etymologii. Autor daje nam okazję odkryć na nowo słowa, które funkcjonują w naszym codziennym życiu. Niejednokrotnie też przypomina o istnieniu co poniektórych. Tak czy inaczej to nie jest zwykłą książka. Nie da się jej otworzyć, przeczytać i odłożyć. Ja się nią po prostu delektowałam. Chłonęłam wszystkie semantyczne ciekawostki i rozkoszowałam się kwiecistym stylem.

Chyba nie muszę Ci mówić, że ta książka była emocjonującą podróżą dla polonisty. Nie wiem, czy dla „zwykłego śmiertelnika” też, ale niewątpliwie wyszłaby na dobre każdemu, kto by po nią sięgnął. To jak, sięgasz?

Ja tymczasem idę marzyć o  500 słowach 500 zdaniach polskich.