Podobno najlepsze historie pisze życie, ale w przypadku książki Tylko góry będą ci przyjaciółmi, „najlepsze” nie ma nic wspólnego z „dobrym”, w znaczeniu szczęśliwym. Ta historia jest dobra, ale nie jest szczęśliwa. Już sam tytuł Tylko góry będą ci przyjaciółmi mówi wiele. Tym bardziej, że to kurdyjskie porzekadło, które ma podkreślać, że  nie należy ufać nikomu.

 Behrouz Boochani to kurdyjski dziennikarz, producent filmowy i obrońca praw człowieka. W obliczu wojny wyemigrował z Iranu, gdzie uwięziono go w australijskim Terenowym Ośrodku Przesiedleńczym na wyspie Manus. Tylko góry rozpoczynają się obszerna przedmową. Poznajemy w niej autora, ale także sposób powstawania książki (były to, ukradkowo wysyłane znajomej, wiadomości na WhatsAppie) i problem tłumaczenia. Książka została napisana w języku farsi i tłumacz stał przed trudnym zadaniem, aby oddać dokładnie to, co autor chciał wyrazić. Sprawy nie ułatwiał fakt, że książka ma liczne wstawki poetyckie, które bardzo trudno było przetłumaczyć, nie umniejszając piękna ich budowy i znaczenia. Polskie tłumaczenie natomiast, jest przekładem z języka angielskiego, co podnosi poziom trudności przekazania pierwotnych treści. Autor podkreślał, jak wielkie znaczenie w dziennikarstwie ma to, aby uwzględniać różnorodnych odbiorców, używając prostego języka. Ale cała ta książka jest dowodem na to, że używając prostych słów, można stworzyć z nich coś niezwykle pięknego, poruszającego i plastycznego.

Ziemia obiecana?

Pierwsza część książki to opis ucieczki z Indonezji do Australii. Czyli historia, jaką poznajemy, nie jest przekazana od początku (autor ucieka z Iranu), tylko od drugiego etapu. Towarzyszymy mu w nielegalnym przejeździe na zatłoczonej pace samochodu, a potem przesiadce na łódź. Podróż jest bardzo trudna, łódź przecieka. W końcu wywraca się. Autor jest bliski śmierci, ale determinacja, żeby dotrzeć, jak zakłada, do lepszej rzeczywistości sprawia, że udaje mu się przeżyć. Po tej morderczej podróży imigranci docierają do lądu, gdzie w pierwszej chwili stają się… atrakcją. Są wygłodzeni, brudni, zmęczeni. Zewsząd otaczają ich dziennikarze. Nikt nie garnie się do pomocy, ale chętnie robią zdjęcia. Szybko okazuje się, że władze mają wobec nich określony plan. Samolotem docierają na wyspę Manus, która z lotu ptaka wydawała się rajem. Uchodźcy mieli ogromne nadzieje na lepsze życie na niej, ale szybko okazała się piekłem na ziemi. Na miejscu po rewizji osobistej, Australijczycy podają im do podpisania szereg formularzy. Do Boochaniego dociera, że wzięto ich do niewoli. Kwaterują ich w bardzo ciasnych pokojach. Z czasem tworzą się grupki, gdzie głównym kryterium jest pochodzenie. Między grupami tworzą się konflikty, które mają swoje źródła w historii. Rządzącym więzieniem jest to na rękę, bo taka tężejąca nienawiść między grupami, sprzyja temu że jedni pilnują drugich.

Nie ludzie, tylko góry

Powiedzieć, że pozbawiono tych ludzi wolności, to nic nie powiedzieć. Zabroniono im też jakiegokolwiek twórczego spędzania czasu, wszelkich gier i rozrywek. Głównym zajęciem w obozie jest stanie w kolejkach. I nie byłoby w tym powodu do oburzenia, gdyby nie fakt, że to kolejki po spełnienie podstawowych potrzeb człowieka. Kolejka do ciągle zapchanej toalety. Kolejka po jedzenie, racjonowane w taki sposób, że ci na początku często dostawali wszystko, a w połowie kolejki jedzenie się kończyło. Były też kolejki do telefonu. Kiedy jeden z osadzonych dostał informację, że jego ojciec umiera, nie pozwolono mu ominąć kolejki i porozmawiać z umierającym ojcem. Osoby przed nim nie tylko się zgodziły, ale też wywierały presję na strażniku. Ten, niczym Piłat umywający ręce, powiedział, że jak szef się zgodzi, to więzień może zadzwonić. Ale szef podjął inną decyzję. Kiedy w końcu nadeszła kolejka tego człowieka, okazało się, że ojciec już nie żyje.  Kolejki też były do lekarzy i tu mieliśmy porażający opis „leczenia” zęba autora. Polegało ono na przepaleniu nerwów rozgrzanym drutem.  Ale kolejki to wierzchołek góry lodowej. Poziom okrucieństwa zrelacjonowany w książce jest nie do przekazania w recenzji.

Inne oblicze Australii

Tylko góry będą ci przyjaciółmi, to książka niezwykła. Autor nie stosuje na przykład prawdziwych imion i nazwisk, tylko przydomki. Mamy więc Premiera, mamy Krowę, czy Mężczyznę z Sumiastym Wąsem.  Z jednej strony jest to poszanowanie dla prywatności. Z drugiej uniwersalność przypadków danej osoby. Ale z trzeciej strony podkreśla to, że autor jest fantastycznym obserwatorem. Celnie analizuje i definiuje cechy charakterystyczne dla danego człowieka. Z resztą czytając tę książkę ma się wrażenie, że wszystkie te wydarzenia, ci sponiewierani ludzie, są tak naprawdę pretekstem do obszernego studium filozoficznego o wolności, godności, utraconej nadziei, strachu i porządku świata. Zastanawiałam się, jakie wrażenie zrobiłaby na mnie ta książka, gdybym po prostu sięgnęła po nią ze względu na ładną okładkę. Nie czytając plecków, noty biograficznej autora i przedmowy na początku. Jednak świadomość, że to się wydarzyło naprawdę, w cywilizowanym kraju, w XXI wieku, niesamowicie potęguje szok wywołany lekturą. W momencie tłumaczenia tej książki autor pozostawał na wyspie. Więzienie nadal funkcjonowało. A po zakończeniu lektury nasunęło mi się podstawowe pytanie. Dlaczego ludzie, którzy wiedzą co dzieje się na wyspie nic z tym nie robią? Wiem, że samo wydanie książki, nagłośnienie sprawy to już jest COŚ, ale dlaczego tak późno i dlaczego tylko tyle?