Tak, mamy dziś Światowy Dzień Książki. Tak, o książkach mogłabym opowiadać godzinami, zachwycać się wieloma tytułami, ale nie zamierzam nikogo oszukiwać, że w cudownej podróży przez kolejne tytuły, nie zdarzają się hmmm… niefortunne przystanki. Dlatego z okazji dzisiejszego święta mam dla Was moją listę niewypałów. Niemniej jednak do każdego niewypału dodaję malutkie „ale”.

  1. Poradniki – na sam dźwięk tego słowa mam ciary na plecach. Ja wiem, że wielu ludziom one pomagają, że inni się w nich zaczytują i ja to szanuję. Dopóki nikt nie namawia mnie do czytania książek, które mówią mi jak mam żyć. Na początku pandemii, z zupełnie niezrozumiałych dla nie przyczyn, kupiłam kilka pozycji. Między innymi Uwolnij się oraz Jak lepiej myśleć.  O Santa Madonna – nie, nie, po stokroć nie! Nie wiem czy to mój upór czy opór, ale wiem, że żadna książka, która na okładce ma obietnicę przepisu na szczęśliwe życie, w mojej biblioteczce się nie pojawi.

*Ale Włodek Markowicz, znany szerszemu gronu jako Lekko Stronniczy, napisał książkę Kropki i z jednej strony można powiedzieć, że to poradnik, ale z drugiej strony nie jest to pozycja, która myśli Ci oczy obiecując gruszki na wierzbie. Ta książka zmusza do myślenia i spojrzenia na życie z innego punktu widzenia. Bez lukrowania, bez perspektywy, że każdemu należą się złote góry. Mówi jak jest i za to lubię człowieka. I jego Kropki.

  1. Tu i ówdzie funkcjonuję jako Cierpka Wiśnia. Wszystko zaczęło się, kiedy w liceum po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć od środka pracę w wydawnictwie. Na pamiątkę dostałam książkę Cierpkość wiśni. Od tamtej pory czytam wszystko z wiśnią w tytule. Łatwo się domyśleć, że nie są to dzieła literackie najwyższych lotów, ale każdy potrzebuje czasem rozerwać się przy jakiejś głupotce. No ale Wiśniowe serce to była książka, na myśl o której jeszcze mnie mdli. Och jakie to było młodzieżowe, słodkie i nieznośne!

*Ale Lato koloru wiśni to książka lekka, przyjemna, po lekturze której nie mamy ciarek żenady i poczucia straconego czasu. A główna bohaterka jest zadziorną studentką literaturoznawstwa – z miejsca ją polubiłam.

  1. Moim zdecydowaniem ulubionym okresem literackim (i nie tylko) jest dwudziestolecie międzywojenne (wspominałam już, że Tuwim wielkim poetą był?). Powiedzieć, że towarzystwo potrafiło się wtedy zabawić, to nic nie powiedzieć! Dlatego bez chwili namysłu sięgnęłam po Warszawę literacką w okresie międzywojennym. I wiecie co? Prawie się przez nią „odkochałam” w międzywojniu. Niczego nowego się z niej nie dowiedziałam, czułam się, jakbym czekała w kolejce na diabelski młyn, a wylądowała na karuzeli dla przedszkolaków.

*Ale na szczęście jest mnóstwo kapitalnych biografii, które siłą rzeczy przekazują nam niepowtarzalny czas dwudziestolecia i nie tylko. Nie, nie będę wspominać o Tuwimie (a mogłabym), ale mamy biografię Gombrowicza, mamy Wyznania gorszycielki (swoją droga to jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam), czyli biografię Ireny Krzywickiej. Wspominając o Krzywickiej nie sposób ominąć Boya – Żeleńskiego, oprócz tego mamy Kazimierę Iłłakowiczównę, Danutę Szaflarską, Marię Dąbrowską i szereg innych barwnych osób. Tak, lubię biografie 😉