Jakiś czas temu zdarzyło się coś, o czym w zasadzie nie przestaję myśleć i chociaż początkowo miałam nikomu nie mówić o szczegółach, to jednak chciałabym wiedzieć, czy kiedykolwiek mieliście takie przemyślenia, jak ja teraz.
Było słoneczne, niedzielne popołudnie. Wracałam od Lepszej Połowy do domu. W autobusie przysiadł się do mnie bezdomny. Szacuję, że był przed czterdziestką. Zważywszy na jego sytuację, ubrany był skromnie, ale dość schludnie. Miał bardzo szczupła, zmęczoną twarz, zdradzającą nieprzespane noce. Mężczyzna spytał się mnie, czy nie kupię mu jakiegoś jedzenia. W zasadzie bez namysłu powiedziałam, że oczywiście, pójdę z nim do sklepu i zrobimy zakupy. Zawsze to lepsze wyjście niż dawanie pieniędzy, które nie wiadomo jak zostaną spożytkowane. Zanim dojechaliśmy na miejsce trochę rozmawialiśmy. Rafał, bo tak miał na imię mężczyzna, sam stwierdził, ze nie ma z kim porozmawiać na co dzień, więc pozwoli sobie do mnie mówić. Opowiedział mi historię o tym, jak z dnia na dzień zostali z kolegami zwolnieni z pracy, bez wypłaty zaległej pensji. O tym, że przez ojca – alkoholika nie bierze alkoholu do ust, bo przez ojca właśnie i jego nałóg, mama zachorowała na schizofrenię. Potem powiedział, że znalazł pracę przy roznoszeniu ulotek, ale nie mogą go zatrudnić, bo skończyła mu się ważność dowodu osobistego. Za posprzątanie zakładu i umycie samochodu, jeden z fotografów zrobił mu zdjęcie, które mi pokazał. Ale wciąż nie miał pieniędzy na wyrobienie dokumentu (wyrabiałam dowód dwa miesiące temu i kompletnie zapomniałam, że to jest BEZPŁATNE). Dojechaliśmy na mój przystanek i zrobiłam coś, czego nigdy nie robię, mianowicie dałam temu człowiekowi pewną sumę pieniędzy, zaznaczając, żeby jutro poszedł do urzędu i wyrobił dokument, a za resztę zrobił zakupy. Nie myślcie, że był jakoś szczególnie wdzięczy, po prostu rzucił „dziękuję”, najwyraźniej wyczuł, że trafił na podatny grunt i… spytał się, czy mogę mu dorzucić jeszcze do noclegowni. Może powinnam mu dołożyć jeszcze, ale autentycznie więcej nie miałam…
Strasznie mnie to od tamtej pory gryzie. Z jednej strony bycie dobrym człowiekiem to nie tylko nie robienie niczego złego, ale też robienie czegoś dobrego, a z drugiej strony, jak się ma miękkie serce, to można łatwo dać się naciągnąć. Nie wiem, czy ten mężczyzna mnie nie zrobił w bambuko, ale gdzieś w głębi mam poczucie, że zrobiłam coś dobrego. Niestety doraźnego, ale dobrego. Jestem za „mała” żeby dać mu wędkę, a nie rybę, ale zrobiłam wszystko co mogłam. A Wam zdarzyły się takie historie? To, że warto pomagać już wiemy, ale w jaki sposób robić to, abyśmy my nie zostali stroną pokrzywdzoną.