Długo nosiłam się z zamiarem tej publikacji, ale nie byłam (i nadal nie jestem) przekonana o słuszności tego czynu. Spróbuję jednak najprostszymi słowami opisać to, co chcę przekazać. Moi drodzy, miesiąc temu byłam na wakacjach. Nie były to zwykłe wakacje, ale wakacje życia. Po pierwsze, byłam na nich z osobą, którą kocham. Po drugie, były to moje bodaj pierwsze prawdziwe wakacje. Dwa tygodnie odpoczynku. Dwa tygodnie odcięcia od codzienności. Spytacie jak wyglądały moje wcześniejsze wakacje? Ależ proszę usiąść wygodnie, chętnie opowiem.

Otóż moi drodzy Państwo, ja jestem baba ze wsi, co widać, słychać i czuć. Pierwsze chwile wakacji zawsze pachniały wolnością i przygodą. Do dziś slysząc polkę „Dziadek” gęba mi się śmieje i wspominam „Lato z radiem” i słyszę te zajawki w kilku różnych językach. Jakież cudowne było granie w gumę z sąsiadkami, albo w państwa – miasta. Nigdy już nie piłam tak pysznej wody, jak ta zaczerpnięta żurawiem ze studni. Wszystko to brzmi sielankowo. Bo te chwile rzeczywiście były sielanką i bardzo, ale to bardzo mi ich brakuje. Ale to wszystko działo sie w przerwach od ciężkiej, fizycznej pracy.

Chyba od zapachu deszczu na betonie z utworu Taco Hemingway’a, ja zawsze wolałam zapach świeżo skoszonej trawy. Miejscowość, z której pochodzę, położona jest na skarpie. Wychodząc za posesję miałam idealny widok na nadbużańskie łąki. Ostatniego dnia czerwca mozna było obserwować najpierw gospodarzy, którzy deptali ścieżki wskazujące granicę swoich łąk, a potem słychać bylo już tylko charakterystyczny dźwięk kosiarek rotacyjnych. Grabie miałam różowe, albo czerwone. Plastikowe, bo drewniane były dużo cięższe, a Tata zawsze robił mi lekki trzonek. Oczywiście nie sprawiało to, że praca stawała się lżejsza. Na kciuku zawsze po pewnym czasie robiły mi się bąble i wtedy Tata w żartach mówił, że niepotrzebnie tak mocno ściskałam długopis. Ja i tak miałam farta. Gdy miałam 5-6 lat potrafiłam już prowadzić traktor. Jeździłam na stojąco, bo nie sięgałam do pedałów. Pamiętam, że kierownica była ogromna i miała straszne luzy, kręciło się i kręciło, a koła ledwo drgały. Uwielbiałam to. Tata czasem przypinał mi (ale do przodu, a nie do tyłu traktora) przyczepkę i kazał wprowadzać ją do garażu. Do skutku. Aż będzie prosto. Zapytacie jak tak można? O wypadki przy pracy? Powiecie, że to nie dla dzieci? A ja odpowiem: a kto miał to robić? Dzieci na wsiach, przynajmniej za moich czasów wychowywane były w poczuciu obowiązku i było to dla nas całkowicie naturalne. Przychodziły żniwa i po prostu te snopki, potwornie drapiące, trzeba było nosić. Chociaż to był już luksus w porównaniu ze żniwami sprzed ery kombajnów, kiedy cała wieś chodziła razem z młockarnią po każdym gospodarstwie i urządzano wielkie, calodzienne młocki z obiadami i pewnie dobrym bimbrem. Nie wiem czy bimber był obowiązkowy, bo pamiętam tylko jedną taką młockę.

W czasie pomiędzy pierwszym pokosem traw, żniwami, a koszeniem potrawu też się raczej nie nudziliśmy. Zazwyczaj nosiło się drzewo, które schło dotychczas na dworze, do szopki. W tajemnicy dość wcześnie sięgałam po siekierę i próbowałam swoich sił. Na szczęście obyło się bez obciętych kończyn. Z utęsknieniem natomiast czekaliśmy na niedzielę- dzień odpoczynku, kiedy to można było ładnie się ubrać i robić nic. Chyba że zanosiło się na deszcz, a siano leżało na łące. Uwielbiałam też, kiedy Dziadek obierał mi jabłka i kroił na ćwiartki. A potem uczył mnie wierszy. Do dziś je pamiętam. Zabrał mnie dwa razy do swojej siostry, do Słupska. Stamtąd jeździliśmy nad morze. Więcej na wakacje nie jeździłam. Nie było czasu, z resztą każda para rąk była potrzebna do pracy. Każda. Nawet ta najmniejsza.

Dziś z nieskrywanym żalem i zazdroszcią słucham wspomnień innych, o ich wakacjach z dzieciństwa. Ale z drugiej strony, czy moje są gorsze? Jestem dumna z tego, że Rodzice nauczyli mnie pracować fizycznie, że Babcia ganiała do garów. Dzięki temu właśnie, dziś nie jestem księżniczką z dwiema lewymi rękami. Nie oglądam się na księcia z bajki, który będzie mnie we wszystkim wyręczał. Nie tupię nóżkami, że czegoś nie mam, tylko staram sie sama do tego dojść. Miałam wielkie szczęście, że mogłam się tyle nauczyć. Nie jestem gorsza od tych panienek, które kręcą nosem, jak muszą coś zrobić. Nie mam sztucznych paznokci, sztucznych rzęs i sztucznych cycków, ale mam prawdziwą umiejętność ciężkiej pracy, która jak mało co kształtuje charakter. Z jednej strony uwielbiam być kobieca. Nie noszę spodni, mam kolekcję szpilek, w których chodzę, bo umiem, ale też przybiję gwoździa, porąbię drewno, rozpalę w piecu i potrafię kosić kosą. Czad, prawda? I to nie jest reklama, bo Lepszą Połowę już mam i to On właśnie pokazał mi w tym roku, jak wyglądają prawdziwe wakacje, kiedy nic nie trzeba. Ale wspomnienia z tych wakacji pozostawiam już dla siebie.

Tym wpisem chciałabym zwrócić Waszą uwagę na dzieci na wsiach, które ciężko pracują, które ulegają wypadkom. Dla mnie są one małymi bohaterami. Mam nadzieję, że będzie coraz mniej podziałów na gorszych – ze wsi i lepszych – z miasta. Nie ma czegoś takiego. Każdy człowiek jest tak samo ważny i cudowny, i każdemu należy się szacunek, bez względu na to skąd jest i ile świata zobaczył.