Tom Hanks. Aktor absolutnie wybitny. Oczywistym jest, że jak usłyszałam, że popełnił książkę, to z miejsca zapragnęłam ją przeczytać. No bo jednak Hanks to marka sama w sobie. Toteż w pierwszej wolnej chwili sięgnęłam. I od razu pożałowałam.

Mam taki postulat – propozycję. Jesteś świetnym aktorem? Zostań przy tym. Nie każdy musi napisać książkę, serio. Zacznijmy od tego, że ja ogólnie nie przepadam za formą, jaką jest opowiadanie. Mam wrażenie, że czytam, nabieram rozpędu, zaczynam lubić bohaterów i trach… opowiadanie się kończy. ja mam kaca i niedosyt po kilkusetstronicowych cegłach, a co dopiero po takich okruszkach. Ok, czytałam. Brnęłam przez kolejne opowiadania. Wybita z rytmu z każdym początkiem. Zaczęłam szukać klucza. Oprócz tego, że w dwóch opowiadaniach występują te same osoby niewiele tu klucza… Natomiast w każdym opowiadaniu, choćby w jednym zdaniu pojawia się maszyna do pisania. I potwornie dużo w nich słowa „kimono”. Nie wiem, może rzeczywiście moja niechęć do opowiadań zaburzyła mi odbiór, ale namęczyłam się strasznie, mimo, że kilka z nich było naprawdę interesujących i poruszających ciekawe problemy – dziecko odkrywa romans ojca, matka, która odeszła od rodziny próbuje zrekompensować to synowi zabierając go na urodziny i robiąc mnóstwo prezentów, mężczyzna potrafiący podróżować w czasie. To tylko wierzchołek góry lodowej, bo opowiadań w Kolekcji  istotnie jest mnóstwo.

Pamiętaj, że to co tu piszę to wyłącznie moje subiektywne zdanie. Może nie warto się nim w pełni sugerować. mam nadzieję, że zachęciłam Cię, żebyś sięgnął i sam sprawdził, czy jest aż tak źle. Aha… żeby nie było, że tylko krytykuję. Ta książka uświadomiła mi, że… bardzo chciałabym mieć maszynę do pisania.