Umówmy się, nikt nie lubi ponosić sromotnych klęsk i porażek. Zapewne tak jak ja robisz wszystko, żeby jednak z każdej życiowej bitwy wracac z tarczą, a nie na niej. Dziś opowiem Ci o mojej porażce, z której nie tylko jestem dumna, ale która świadczy o tym, że staję się dojrzałym czytelnikiem.

Miejmy to z głowy. W 2017 roku po raz pierwszy od trzech lat nie przeczytałam 100 książek, które miałam w założeniu. I wiesz co? Strasznie się z tego cieszę. Głównie dlatego, że przestałam czytywać to „co wszyscy”. Po kilkunastu bestsellerach, w których owi wszyscy się zaczytywali, a ja przechodziłam podczas ich lektury prawdziwe katusze, po prostu dałam sobie spokój.

Natury nie oszukasz. Nie isnteresują mnie czytadła. Za mało mam czasu, żeby tracić go na fiu bździu. Sięgałam po książki, z których mogłam się czegoś nauczyć. Uwielbiam wszystkie pozycje z historią w tle. Pochłaniam z dziką przyjemnością biografie humanistów i literatów. W związku z powrotem na studia, nadrabiałam pozycje z historii literatury. Możesz się ze mnie śmiać, ale naprawdę się w tym zaczytywałam. A nie były to łatwe pozycje. Tylko czy o łatwość w tym chodzi? Nie sądzę.

Nie będę oczywiście hipokrytką pisząc, że nie siegałam też po literaturę niższych lotów. Owszem, od czasu do czasu sięgnęłam po pozycję, która rozwinęła jedynie wyobraźnię. To też przecież jest istotne. Ale jednak zawsze ciągnęło mnie do tych książek, które dodatkowo poszerzą moj zasób słów, zafundują najwyższy poziom polszczyzny, zadbają o to, bym mówiła i pisała prosto, jasno ale finezyjnie i z dokładnością. W końcu moi znajomi, którzy ostatnio coraz częściej porównują mnie do grammar nazi, mogliby poczuć się zawiedzeni.

Nigdy nie przepadałam za poradnikami i raczej stroniłam od nich. Jednak na ubiegłorocznych zajęciach z komunikacji społecznej pokazano mi naprawdę wartościowe pozycje. Od tamtej pory raz na jakiś czas funduję sobie takie małe pranie mózgu. Raczej poradników już nie pokocham, ale przekonałam się, że coś z ich treści zostaje w glowie.

Czy to dobrze, że nie idę za czytelniczą modą, tylko sama dobieram sobie lektury? Nie wiem. Wiem tylko, że ostatnio usłyszałam od nie mniejszego ode mnie mola książkowego, że zakup książki na prezent dla mnie to nie lada wyzwanie, bo ja byle czego nie czytam. I to było niesamowicie łechcące.

Pamiętaj, że ja nikogo nie oceniam. Serce raduje mi się, kiedy widzę jak wiele osób czyta. Nie interesuje mnie co, bo każdy ma swój gust. Zachęcam tylko do wyrabiania sobie własnego gustu i trzymania sie go. To nie jest ujma na honorze, że nie czytasz Harrego Pottera. Nikt Cię nie zlinczuje za Harlekina. Lubisz? Czytaj.

Teraz garść postanowień. Tak, tym razem też wpisuję sobie 100 książek do przeczytania w rok. Ale przede wszystkim będę bardzo mocno się starać, żeby o każdej przeczytanej książce coś tutaj napisać. I w tym postawieniu najbardziej chciałabym wytrwać. A Ty? Masz jakieś książkowe wyzwania? Może 20 minut dziennie z książką?