W świecie idealnym ludzie mówią poprawnie. W świecie idealnym ludzie rozumieją słowa, jakich używają. W świecie idealnym wreszcie, ludzie dbają o słowa. Idealnego świata jednak nie ma. Każdy z nas ma jakieś „pypcie na języku”…

Niejednokrotnie znajomi mówili mi, że przy mnie bardzo się liczą ze słowami i pilnują co i jak mówią. Jeszcze częściej ja, jak prawdziwa polish grammar nazi wytykam bezlitośnie znajomym błędy wszelakie. Nie robię tego bynajmniej (nie, to nie to samo co przynajmniej) dlatego, że czerpię przyjemność z dokuczania innym, czy poniżania, wytykając błędy. Moja nadgorliwość językowa  wynika wyłącznie z troski. Po pierwsze nie chcę, żeby moi bliscy publicznie zostali narażeni na śmieszność poprzez mówienie z błędami. Po drugie to naprawdę bolesne, gdy w czasach kiedy znajomość jednego języka obcego to absolutne minimum, ludzie kaleczą swój własny ojczysty język. Jest wiele utartych, schematycznych błędów, które słyszę każdego dnia. Michał Rusinek z humorem i niesamowitym dystansem pisze o wszędobylskich błędach i niechlujstwie językowym. Robi to tam, gdzie ja, mając odpowiedni sprzęt, strzelałabym do ludzi.

Bo ileż można błagać, prosić, zaklinać, żeby ludzie odmieniali nazwiska. Pisał o tym profesor Miodek, mówił o tym profesor Bralczyk, a teraz Rusinek, wspomina, jak zwrócił swojej rozmówczyni uwagę, że on się delkinuje. Ale ludzie, jak się bali tak się boją, i myślą, że nieodmienianie to mniejsze zło. A guzik prawda. Ten niczym niewytłumaczony strach sprawia, że poprawne formy, wśród wszystkich błędnych – nieodmienionych, zaczynają mierzić. Im więcej ludzi nie odmienia nazwisk, tym gorzej patrzy się na ich odmienianie, przez co w społeczeństwie utrwala się niewłaściwa maniera. Drżę i rozpaczam na samą myśl. Państwo Kowalscy, Nowakowie, Komorowie, Lewandowcy, łączmy się w słusznej sprawie i nie dajmy z siebie zrobić byt nieodmienny.

Kolejnym, wspominanym przez autora błędem powszednim są wszelkiego rodzaju pleonazmy, czyli wyrażenia tautologiczne (nie, nie obrażam Cię). Dziś jest dniem, czemu więc mówisz dzień dzisiejszy? Styczeń jest miesiącem, czemu zatem mówisz w miesiącu styczniu? A kanapkę smarujesz masłem maślanym? Wystarczy przed otwarciem ust podłączyć język do mózgu. To naprawdę nie jest szczególnie bolesne.

 

No i wisienka na torcie. Chociaż nie jestem przekonana, czy chcę używać tego wyrażenia, pisząc o korporacyjnej odmianie języka. Każdego dnia słucham moich współpracowników i zastanawiam się: „w imię czego???” Pracujesz w Polsce. Żyjesz w Polsce. To po jaką kokardę co drugie słowo w korpo jest angielskie? Chwalisz się, że znasz obce języki? A kto ich teraz nie zna. W czym ten cholerny challenge jest lepszy od rodzimego wyzwania? Czy bez parszywego „update’u” nie da się zrobić aktualizacji? Wyjdź z siebie, stań obok i posłuchaj, co robisz ze swojego języka, ze swojej mowy, wplatając milion makaronizmów do jednego zdania. Tfu.

Krew mi wrze, jak o tym myślę. Jestem na skraju rozpaczy, kiedy to słyszę. I bardzo, ale to bardzo zazdroszczę Michałowi Rusinkowi, że tak celnie, a przede wszystkim z dystansem potrafi wyśmiać wszystkie słowa – wytrychy, wszystkie wstrętne błędy, które sprawiają, ze nasz język polski jest nie tylko pokaleczony, ale coraz uboższy. Owszem, ponoć język polski jest jednym z najtrudniejszych języków świata, ale skoro już od maleńkości uczysz się nim władać, to mam propozycję. Może zadbasz o to, żeby wyróżniała Cię piękna mowa polska, dbałość o język estetyczny, a nade wszystko prawidłowy.  ” Nie wiesz od czego zacząć? Zacznij od „pypci” Rusinka, jakkolwiek by to nie zabrzmiało.

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają.” Chociaż, tak na marginesie, za „iż” też nie przepadam.